Murawiow otworzył gazetkę i przejrzał spis treści. Najbardziej interesowały go artykuły napisane przez jedyną osobę w redakcji z jego klasy. Miał do wyboru albo sprawozdanie z 1. września, albo wywiad z Gundżu. Oba napisane przez Alę. Postanowił zacząć od tego drugiego - z pewnością będzie ciekawsze. Na rozpoczęciu roku przecież był.
Przewrócił na odpowiednią stronę i zaczął czytać. Po kilku pierwszych słowach zmarszczył brwi i przejrzał resztę tekstu. Po czym wstał i wyszedł z klasy. Po chwili w drzwiach pojawiła się pani woźna, przysłana do pilnowania uczniów.
Murawiow zaś przyszedł do sali, w której lekcję miała klasa druga b z polonistką, Arletą Szafran. Pokazał nauczycielce wywiad.
- Ty to akceptowałaś? - zapytał.
- Ja zawsze akceptu... - zaczęła, patrząc na tekst - Przyznaję się, tego nie miałam czasu sprawdzić.
- Widzisz, co narobiłaś.
- Ale to twoje uczennice - zauważyła nauczycielka, po czym odwróciła się, by przywołać rozgadanych już uczniów do porządku.
***
Nie wszyscy zaczynali gazety od wywiadu. Jedni czytali po kolei, innych interesowały konkursy. Gundżu jednak zaczynała od tego, co się wiązało z nią. Otworzyła więc odpowiednią stronę i zaczęła czytać.
Pierwsze pytanie było znajome, chociaż takiego nikt jej nie zadał. Pewnie dziewczyny poprawiły, żeby lepiej brzmiało, przy okazji łącząc dwa pytania. W końcu ona udzielała krótkich odpowiedzi.
...Tak długiej odpowiedzi by z dwóch pytań nawet nie zrobiły. Gundżu naprawdę nie paplała przez... siedem, osiem, dziewięć... Dziesięć i pół linijki? Na jedno pytanie? Nie, nie, to jakaś paranoja.
Dobra, czytamy. Nie, to nie jej słowa. Nikt normalny nie powiedziałby czegoś takiego o swojej ojczyźnie. Zwłaszcza, że ona nie porównywała nigdy poszczególnych krajów. A z przyjazdu do Polski się nie cieszyła, ze względu na okoliczności. Cieszę się, że teraz mieszkam w Polsce, bo jest tu lepiej niż...
Dobra, robi się ciekawie. Drugie pytanie i druga odpowiedź... Najwyraźniej Ala zna ją lepiej niż ona sama, bo z tego wywiadu się ciekawych rzeczy dowiaduje. Jeszcze cztery pytania. Przebrniemy jakoś.
- No i co? - zapytała Klara - Bo minę masz jakbyś właśnie przeczytała, że świąt nie będzie.
Gundżu przełknęła ślinę. Miała mały problem z mówieniem. Suchość w gardle.
- To nie ma nawet najmniejszego związku z moimi słowami.
Łukasz wyrwał jej gazetę i zaczął czytać. Jego oczy przesuwały się bardzo szybko.
- Rozumiem, że ty powiedziałaś coś innego? Przecież... no, nikt normalny by tak o sobie i o swoim kraju nie mówił. Murawiow pewnie coś z tym już robi, ale nawet nie musiałby, bo przesadziły i trzeba być kretynem, żeby w te bzdury wierzyć.
- Większość ludzi to kretyni - powiedziała wielce optymistycznie Klara.
- Ale zdanie kretynów nikogo nie obchodzi - stwierdził Łukasz.
- Niektórych obchodzi - odezwał się nagle Piotrek i wskazał kilka osób z klasy. Zachowanie niektórych świadczyło, że doskonałe wiedzą, co robią. Rząd pod ścianą, trzecia ławka - spojrzenie na Gundżu i chichot. Podobnie w środkowym, druga ławka. Pod oknem było wskazanie palcem. No i rozmowy. Zamiast zwykłych głośnych rozmów pod nieobecność nauczyciela - szmery. Nakładające się szepty, cichsze nawet niż gdy Murawiow w klasie był. Razem jednak dość głośne i niepokojące.
To wszystko byli kretyni. Było obecnych kilka osób, które obchodziło ich zdanie. Doskonałe i Gundżu. Pięć osób zainteresowanych zdaniem ciemnej masy.
Ciemna masa ma to do siebie, że niewiele rozumie. Nie pojmuje tej wojny w klasie trzeciej c, nie pojmie też nigdy ważniejszych spraw. Większość obywateli to nic nieznaczące roboty, których rolą jest praca, płacenie podatków, spłodzenie pewnej ilości następnych robotów... Ba, większość ludzi jest całkowicie zadowolona z takiej roli.
Człowiek myślący, prawdziwy homo sapiens, różnie odnosi się do mas. Zależnie od swojego charakteru może się od nich odcinać, może żyć swoim życiem i swoimi sprawami pośród nich, wreszcie - ich wykorzystywać. Sterować, by spełnili jego wolę. Mniej lub bardziej oficjalnie.
Ci właśnie ludzie wiedzieli, że w tej gazecie są kłamstwa. Łukasz, Klara, Piotrek - nie obchodziło ich zdanie masy, bo mieli własne życie. Doskonałe - wystarczyło sprawdzić, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Wreszcie Gundżu... I tu lądujemy w meandrach psychiki, nic nie jest proste.
Będąc człowiekiem myślącym można myśleć bardzo różnie. Chociażby myśleć, że masa jest ważniejszym i lepszym rodzajem człowieka. I że trzeba o nią dbać - bo sama przecież o siebie nie zadba, za głupia jest, ale o tym sza.
Wtedy zdanie masy staje się ważniejsze.
I nie umiesz go zmienić. Bo jesteś osobą, której nigdy nie wychodziły kontakty z ludźmi, więc jak masz teraz rozgryźć ich psychikę tak, by jedli ci z ręki? Nie możesz wpłynąć na opinię publiczną, która ci zupełnie nie leży. Jeszcze jest obawa, że opinia ta jest prawdziwa.
Dalej może być już tylko gorzej.
***
- Dlaczego w ogóle się mną interesujesz? - zapytała Gundżu przez łzy, gdy podczas przerwy Klara próbowała ją pocieszyć i wyciągnąć z łazienki.
- A czemu by nie?
- Bo nic nie znaczę, nikomu nie będę nigdy potrzebna, bo na nic nie zasługuję - wymieniła dziewczyna - Dlatego nie.
- Kłamstwo - powiedziała Klara.
W zasadzie chciałaby wbić jej do głowy, że jest coś warta. Dziewczyna była tak głupia, że aż trudno było potępiać doskonałe za wykorzystywanie tego.
Może problemy z samooceną to poważna sprawa, ale niektórym zupełnie obca. Klara zaś pokładów empatii w sobie nie miała. Nie rozumiała i nie chciała jej zrozumieć. Oparła się o drzwi kabiny, w której się zamknęły.
- Ogarnij się - poleciła stanowczo - Wejdziesz na lekcję zapłakana i to będzie ich tryumf. A ja ich nienawidzę. Ty zresztą też. Nie wiem, co jest z tobą nie tak, że jesteś takim hejterem siebie, ale weź im nie ułatwiaj.
- Czego? - zapytała Gundżu, ocierając kolejną łzę - I tak nie jestem nic warta, jaka to różnica.
- Jeeezus - Klara wywróciła oczami.
Na ścianie toalety ktoś oznajmił światu, że Karolina kocha Krystiana. Zarówno Karolina jak i Krystian skończyli już gimnazjum. Niżej jakaś poliglotka proponowała nauczycielowi seks. Fuck... o, facet od historii.
- Jestem beznadziejna - oznajmiła Gundżu.
Wielkie odkrycie.
- Nikt mnie nie lubi, nawet wam jestem potrzebna tylko dlatego, że...
- Nieprawda.
- Nawet jeśli to nie jest prawdą, to lubią mnie cztery osoby na całym świecie, a trochę go widziałam. Poza tym, nie jestem ani osobą interesującą, ani miłą, ani chociaż ładną... Nikogo nawet nie interesuje, jaka jestem, bo nie próbuję sprawiać wrażenia normalnej osoby... Nikogo nie interesuje, jaka jestem, bo widać tylko jaka jestem beznadziejna.
***
Lekcje się jeszcze nie zaczęły i jeszcze było do nich dużo czasu. Klara była już pod szkołą. Podobnie Piotrek. Usiedli na schodach, bo nie zamierzali wchodzić. Mieli tylko poczekać na Łukasza i Gundżu. W przypadku tej ostatniej nie było wiadomo, jak ustosunkuje się do ich pomysłu.
- Po kiego wam była ta wódka na dyskotece? - zapytała nagle Klara.
Piotrek zamrugał. Do tej pory o tym nie rozmawiali. Nie spodziewał się takiego pytania. I nie umiał odpowiedzieć. Wzruszył ramionami.
- Łukasz przyniósł - wyjaśnił zdawkowo - Miał być na trójkę, ale przyszłaś z Kamilem.
Klara uśmiechnęła się.
- Nie miałabym nic przeciwko, gdybyście o mnie pamiętali. I pewnie dopilnowałabym, żeby się nie zbłaźnił. I co ma do tego ten... - tu wstawiła kilka niecenzuralnych słów - Rotenschwanz?
Piotrek zastanowił się chwilę. Znów pytanie za trudne dla niego. Jak sądził, byłoby miło, gdyby Klara przedstawiła im swojego chłopaka. Ale w zasadzie to zrobiła. Lepiej późno niż wcale. Miał wrażenie, że to było trochę nie fair, że nie dowiedzieli się wcześniej. A Łukasz... Piotrek bardziej rozumiał jego zachowanie pod wpływem alkoholu, niż przed tym wpływem.
Łukasz wychodził z domu później, ale miał bliżej, więc nie przychodził dużo później.
- Cześć! - zawołał, wychodząc zza rogu - Zgodziła się?
- Jeszcze nie przyszła.
- Aha.
Pozostawało czekać. Łukasz usiadł na schodach, obok Klary. Uczniowie potrącali ich wchodząc do szkoły. Nauczyciele nie zwracali na nich uwagi, z wyjątkiem ich wychowawcy.
- Idziecie na wagary?
- To bardzo ważne - powiedziała natychmiastowo Klara - Muszę wyjaśnić Gundżu, że nie jest beznadziejna.
Murawiow pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Jakbym mógł, to ze względu na okoliczności bym wam usprawiedliwił. Jednak nie mogę i z nieobecnościami musicie sobie poradzić.
Ominął ich i już miał wejść do szkoły, gdy się odwrócił i powiedział:
- A dziś miała być niezapowiedziana kartkówka, bo jakąś muszę zrobić, a nawet jakbym zapowiedział, to zakuwało by tylko kilka osób, które i tak umieją, więc co za różnica. Łukaszu, jesteś jedną z tych osób, więc jutro będzie, chcę mieć trochę lepszych ocen do wpisania. I dziś jeszcze mamy dokończyć na lekcji Tuwima, zajmijcie się tym sami.
- Dziękujemy - zawołał za nim Łukasz, gdy mężczyzna wchodził do budynku.
Gundżu pojawiła się zaledwie kilka minut przed dzwonkiem na lekcje. Była bledsza niż zwykle, włosów nie uczesała, a jej koszulka była niewyprasowana. Najwyraźniej jeszcze się nie pozbierała.
- Byłaś kiedyś na wagarach? - zapytała Klara.
Dziewczyna uniosła brwi i zamrugała ze zdziwienia.
- B... b-byłam.
- A naprawdę? - dopytywał się Piotrek.
- Dwa razy. Raz, bo śmiali się ze mnie w szkole i chciałam spokoju, raz, bo ktoś powiedział, że jestem kujonką, że bałabym się złamać zasady w jakikolwiek sposób i że...
- Dobra, rozumiemy - wtrąciła się Klara - Idziesz na wagary po raz trzeci.
- Po co? - zapytała dziewczyna - Za pierwszym razem ucieczka nie pomogła.
- My nie uciekamy - wyjaśnił Łukasz - My idziemy własną drogą, nie oglądając się na innych.
- I musimy iść tą drogą szybko, bo pekaes nie pociąg, aż tak się nie spóźnia - powiedział Piotrek.
- Jedziemy gdzieś? - zdziwił się Łukasz - To mogliście powiedzieć, legitymację bym wziął...
Klara zmierzyła przyjaciela wzrokiem.
- Z mordy i tak bym ci dała osiem lat, każdy uwierzy, że zasługujesz na ulgowy.
Wzrost chłopaka go znacznie odmładzał. Gundżu i Piotrek wyglądali na swój wiek. Zaś do Klary ludzie mówili per pani. Najbardziej potrzebowała legitymacji. Przygotowała się jednak i miała ją w torbie.
Na autobus musieli dojść kilka przecznic. Miejsce, gdzie zatrzymywały się pekaesy, było pustym, betonowym placem.
Mieli dziesięć minut.
- Gdzie mamy jechać? - zapytała w końcu Gundżu, rezygnując z czekania aż jej to ktoś w końcu wyjaśni. Klara oderwała wzrok od tabliczki z godzinami odjazdów i wyjaśniła:
- Do Tremyszewic.
Dziewczyna uniosła brwi.
- Nie masz czasem tak na nazwisko?
Obok była ruchliwa ulica. Jechał nią sznur samochodów. Zza ciężarówki właśnie wyłonił się autokar żywcem z PRL-u. Był to Jelcz 043, ale wiedziała o tym tylko Klara. Dla Piotrka i Łukasza był to ogórek, a dla Gundżu było to jak ja mam tym jechać, to przecież się rozleci szybciej od dziadkowego trabanta, przegląd ostatni miało za Breżniewa.
Jelcz był czerwono-biały i niezbyt wypchany pasażerami. Nie tylko Czujbatsan czuła niepokój związany z wiekiem samochodu. Oni jednak musieli do niego wsiąść, by pojechać do tej dziwnej wsi, nazwanej nazwiskiem obecnej tu dziewczyny.
Weszli po dwóch schodkach i znaleźli się na pokładzie autobusu.
- Cztery ulgowe do Tremyszewic proszę - powiedział Piotrek do kierowcy, wyjmując pieniądze.
Klara przeszła kilka kroków wzdłuż siedzeń i zapytała Łukasza, czy siada jak zwykle przy oknie. Ten oczywiście potwierdził. Gundżu usiadła za nimi, wybierając miejsce przy oknie. Piotrek też chciałby tam usiąść, ale pozostało mu zapłacić i zająć takie miejsce, jakie mu zostało.
Jego towarzyszka postanowiła dowiedzieć się czegoś o celu podróży. Niełatwo było ją zbyć czymś tak mało ważnym jak przyjazd autobusu. Tymczasem na siedzeniu przed nimi Klara postanowiła wyjaśnić inną sprawę.
- O co chodziło na tej imprezie?
- Jak to o co? - zapytał zdziwiony Łukasz.
- Zrobiłam coś złego przychodząc z nim? - zapytała, nauczona doświadczeniem poprzedniej rozmowy.
Chłopak zastanowił się.
- Jakby ci to powiedzieć... Tak. Jesteśmy przyjaciółmi i nie powinnaś była przed nami ukrywać, że...
- Oj, byłam pewna, że przedstawienie wam mojego chłopaka to nie jest ukrywanie! I że wy też kogoś przyprowadzicie, w końcu na pewno jest jakaś dziewczyna, którą chciałbyś zaprosić, prawda?
Łukasz spojrzał w sufit i wciąż go kontemplując, powiedział:
- No jest.
Pakował się w kłopoty. Olbrzymie kłopoty. Nie miał szans na więcej niż przyjaźń. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, a nie niszczy to przez głupie mrzonki! On naprawdę nie powinien mieć nadziei. Powinien ukrywać się z uczuciem. Aż przejdzie.
Bo przejdzie, prawda? Takie rzeczy przechodzą. Ma piętnaście lat, na pewno mu przejdzie, bo jakżeby inaczej. W tym wieku nawet największa miłość przejdzie. Byle szybko, jak z drzazgą. Będzie po bólu.
- I czemu jej nie zaprosiłeś? A w ogóle, kto to jest?
Łukasz zastanowił się chwilę. W jego głowie rodził się plan. Strategia była jak z kiepskiej komedii romantycznej, ale nie chciał o tym myśleć. Jak na razie była wyjściem z sytuacji. Jedynym, jakie miał.
- Nie znasz jej, to z tej akcji, co była. Nie zaprosiłem jej... nie, ktoś taki, jak ona nawet na mnie nie spojrzy.
- Jak to nie spojrzy?! - zdziwiła się Klara - Przecież jesteś miły. I zabawny. I... Ja wiem, że jesteś świetny, trzeba być ślepą, by tego nie zauważać.
To teraz jestem cudowny, miły, zabawny i na pewno mnie doceni, a jak umawiałaś się z Kamilem, to nie byłem?!!! Oślepłaś, sama tak mówisz.
Chciałby jej wierzyć. Chciałby w siebie wierzyć. Ale nie wierzył, bo wiary się nie da przywołać. Jest, albo jej nie ma. Teraz jej nie było.
Mógłby jej powiedzieć, że to o nią chodzi. Mógł też tego nie mówić. I to była opcja rozsądna, bo Klara na niego nie spojrzy. Klara jest ładna, wysoka, inteligentna, wygadana... Dobra, dobra, skupmy się na chwili obecnej.
Tymczasem Piotrek opowiadał Gundżu o Tremyszewicach. Była to wieś położona nie aż tak daleko od ich miasta, pochodziła stamtąd matka Łukasza. Gdy Klara coś usłyszała o takiej wsi musiała ją zobaczyć, a z zeznań jej dziadka i historii wsi wywnioskowali, że należała do jej przodków. Powodu wizyty w niej właśnie dziś, właśnie z nią, nie wyjawił. Był tajny, w przedstawieniu potomkini dumnego rodu szlacheckiego, Klary Jolanty Tremyszewskiej, wszystko było zaplanowane.
Był to niewiele znaczący ród. Trudno go znaleźć w spisach i herbarzach. Znak odpowiedni jednak miał. Czerwone tło, ulubiony kolor Klary. Godło - czarny niedźwiedź. I jeszcze figura zaszczytna. Złota krokiew, za wybudowanie fortecy. Po co im to było w ich trzech zaledwie wsiach nie wie nikt. Ani skąd na to była forsa. Dalej, herb miał klejnot i labry. Trzy pióra przestrzelone na wylot z łuku, czy jak to się tam w blazonowaniu mówi trzy pióra strusie przeszyte strzałą, umieszczone były na hełmie prętowym . Labry typowe - białe ze spodem pod kolor tarczy.
Bogaci nie byli nigdy. Ot, tacy po jakichś kmieciach słowiańskich, potem jakiś rycerz, co ledwo na zbroję uzbierał z dochodów swojego majątku, wreszcie czasy sejmików, makaronizmów, udawania trochę bogatszych... A potem zabory. Wszyscy tracili na znaczeniu. Nagle potrzebne było wykształcenie, bo co komu z dwóch wsi (jedna się wykruszyła). Tremyszewskich potem można było spotkać jedynie w mieście, gdzie należeli do inteligencji. Wreszcie, nadszedł 1921 rok, pozbawił szlachectwa ich i wszystkich innych. Co nie oznaczało, że towarzysko nie używano tytułów. Za komuny tego zaprzestano. I tak się to toczy do dnia dzisiejszego.
Co do udziału w wojnach, to żaden Tremyszewski nie był bohaterem. Ale też żaden - a przynajmniej o żadnym nie wiadomo - nie stchórzył. Był co prawda Arnold Tremyszewski wyrzucony z wojska za jakieś różne zachowania dziwne, ale to po prostu przodek Klary, wśród jej przodków musieli tacy być. Pozostali byli całkiem dobrymi żołnierzami. Bonaparte jednego wyróżnił, dwóch braci było w Powstaniu Styczniowym, pod Grunwaldem też byli, Kircholm czy Wiedeń zwiedzili. Waleczni, ale niezdyscyplinowani, leniwi, bezczelni, nieposłuszni.
Klara była oczywiście podobna do przodków pod pewnymi względami. Krew nie woda.
Gundżu nie wiedziała, co myśleć. Jej koleżanka miała pochodzenie przynajmniej częściowo szlacheckie. Niedobrze. Komunizm jest średnio przyjazny szlachcie.
Sama miała podobne, a nawet lepsze (bądź gorsze, zależnie od ideologii), pochodzenie. Hipokryzja to dla niej pojęcie obce. Czasami tylko sobie o pochodzeniu przypominała. Spychała wtedy te myśli gdzieś daleko, w końcu już nie ma nic wspólnego z wyższą klasą społeczną. Poza przeszłością. Denerwującą, wredną przeszłością, przez którą nie da się żyć teraźniejszością. Dlaczego jej się nie zapomina, gdy przestaje być potrzebna?
Autobus spokojnie jechał, zarzucając trochę na wybojach. Kierowca włączył sobie jakieś radio, mężczyźni za nimi słuchali metalu z empetrójki, a ci ludzie przed nimi wybrali rap. Paczka z tylnych siedzeń śpiewała. Gundżu oparła głowę na szybie, próbując zignorować ten harmider, do którego jeszcze dołożyła się muzyka ze słuchawek Piotrka.
Jechała do jakiejś wioski, nie wiadomo po co. Mieszkali tam krewni Łukasza, mieli na nazwisko Żyto. Były tam też pozostałości po Tremyszewskich. Jedno i drugie zachęcające nie było. Nie chciała tu być.
Po raz kolejny uciekła. Przed rzeczywistością. Rzeczywiste jest to, że ma w szkole przesrane. Już wczoraj wytykano ją palcami na korytarzu. Czemu ona się zgodziła na zrobienie zdjęcia ilustrującego tę rozmowę?
Jest tchórzem. Jakby ktoś jeszcze o tym nie wiedział.
Mijali kolejne wsie, a autokar zatrzymywał się na przystankach. Kędryszewo, Nimidziszyn... Śpiewająca grupka wysiadła.
Na następnym przystanku Piotrek ją szturchnął.
- Wysiadamy, nie śpij.
Gdy pojazd się zatrzymał wysiedli.
Tremyszewice duże nie były. Kilka brzydkich domów, które przydałoby się odnowić. Może ten szary tynk to odnowienie. Budynki z nim wyglądały na bardzo nowe - konkretniej, dopiero zbudowane i jeszcze nie pomalowane. Były też dwa domy z cegły i jeden biały, ze ślicznym drewnianym gankiem.
Domy te stały po obu stronach drogi, a za nimi były pola. Za tymi polami stały jeszcze jakieś budynki. Między innymi jeden duży, odpadał z niego tynk, czy też farba. Wioskę otaczał las.
Łukasz był w swoim żywiole. Zaczął mówić.
- Ten dom, przy którym teraz stoi przystanek, to moich dziadków. Widoczne dziadek Romek wczoraj go przestawił, bo tu co wieczór, jak ludzie, co gdzie indziej pracują, wracają do domu, to przestawiają znak, by mieć na pekaes blisko. Zaczął to wujek. Nie wiem, jak on ma na imię. I nie jest moim wujem. Do wszystkich dorosłych mówi ciociu i wuju zamiast per pan i pani, więc inni też tak mu mówią. Mieszka w tym ceglanym domu. W tym z fajnym gankiem mieszka ciocia Stasia, babci siostra. A tam, w trzecim z szarych domów, po lewej, jest jedyny sklep, wuj Kluska go prowadzi.
- Dobra, dobra - powiedziała Klara - Może już do niej chodźmy?
Gundżu chciała zapytać, kim ona jest, ale zrezygnowała. Ruszyła przez pole za Piotrkiem i Klarą. Łukasz szedł za nią i coś jeszcze mówił. Jednak wiedza, kto mieszka w każdym z domów i w jaki sposób jest z Łukaszem spokrewniony nie była nikomu potrzebna.
Po drugiej stronie pól były jeszcze trzy domy i ten duży budynek. To chyba nie było zamieszkane. Z dachu odpadło kilka dachówek, firanek w oknach brak - a szyby były jakieś dziwne - innych śladów mieszkających tu ludzi również nie było.
Klara podeszła do najbliższego domu. Była to mała chatka, pomalowana na biało, z werandą i ogródkiem otoczonym betonowym płotem, w którym brakowało niektórych części. Dałoby się łatwo przejść przez ten płot... Zanim Gundżu to pomyślała, Klara była na prywatnej posesji i pukała do drzwi. Chłopcy przeszli przez płot za nią, więc dziewczynie pozostało zrobić to samo. To aby nie włamanie?
Potomkini dawnych właścicieli całej okolicy zapukała do drzwi. Otworzyła je niska (jeśli Łukasz jest spokrewniony ze wszystkimi tutaj, to nie ma się co dziwić, tylko czemu właściciele wysocy?), stara kobieta. Włosy miała całkiem białe, zapięte w ciasny kok, twarz pomarszczoną, a oczy niebieskie i wesołe.
Po przywitaniu z kobietą i przedstawieniu jej Gundżu - nazywała się Izabela Chałupiec - Piotrek zapytał:
- Otworzy nam pani kościół?
Czyli przyjechali tu zwiedzić... kościół? Już pomijając fakt, że niczego wyglądającego na kościół tu nie było - to po kiego? Świątynia religii, której nie wyznawała ani ona, ani... nikt z tej trójki? I to miało być takie ważne?
Rozumiała, że kościoły też są zabytkami, że to piękne przykłady architektury, że są w nich dzieła sztuki... ale to nie aż tak ważne.
Pani Chałupiec zniknęła we wnętrzu domu; po chwili pojawiła się z naprawdę pękiem kluczy.
- Otwórzcie sobie - powiedziała, wręczając je Piotrkowi - Teraz nie mogę z wami iść, a już dawno powiedziałam wam wszystko, co o tym kościele wiem.
Po tych słowach zamknęła drzwi.
- Dobra, to może mi wyjaśnicie, co się dzieje?
Klara wskazała dużą budowlę.
- Widzisz ten budynek? Jest brzydki i zniszczony. Beznadziejny po prostu. W środku nie może być lepiej.
Rzeczywście, zwiedzanie nie zapowiadało się optymistycznie. Jednak nie zrezygnowali i obeszli świątynię; drzwi od zakrystii były z tyłu. Łukasz wyjaśniał, że jest to kościół pielgrzymkowy. Msze są tu tylko wtedy, gdy akurat przez Tremyszewice ludzie idą do Częstochowy. Normalnie wierni z tej wsi idą do kościoła w Nimidziszynie.
Piotrek otworzył skrzypiące drzwi, a Klara zasłoniła oczy Gundżu rękami, zanim ta zajrzała do środka. Dziewczyna westchnęła tylko i wciąż z zasłoniętymi krokami przeszła określoną przez koleżankę ilość kroków.
I odsłonięto jej oczy.
- To się dzieje naprawdę? - zapytała.
- Jeśli widzisz tylko pusty kościół z miejsca księdza to tak - odpowiedział Piotrek.
Miała wątpliwości czy to tylko pusty kościół.
Na pewno był barokowy. Podobałby się ludziom z tej epoki. Oni lubili kontrasty. Na zewnątrz brzydkie coś, a wewnątrz jak... brak porównania.
Szyby nie były brudne. One były kolorowe. Bo to witraże. Przepiękne, składające się z ogromnej ilości elementów, przedstawiały sceny ze Starego Testamentu. Ale witraże to tylko wierzchołek góry lodowej.
Z ambony widziała przede wszystkim ławki - rzeźbione w ciemnym drewnie, ze złotymi elementami. Stały na kamiennej posadzce, układającej się we wzory - niestety, nie dało się ich rozróżnić, bo meble zasłaniały. Wzory stworzone były z różnych rodzajów kamienia; na pewno był w tym marmur, taki biały ze srebrnymi żyłkami, czerwony z białymi, zielony i czarny. Całe ściany były pokryte polichromią, która przedstawiała jakieś sceny z Biblii. Piotrek zaczął tłumaczyć, jakie to sceny. Gundżu go nie słuchała.
Na górze było kryształowe sklepienie, również pomalowane. Było tam niebo, a w nim anioły i święci.
Klara, stojąca obok i obserwująca, jak wzrok dziewczyny wędruje ku górze, pokazała jakąś kobietę na niebie. Miała ona w ręku biały kwiat i złote koło dokoła głowy.
- To święta Klara z Asyżu. Moja patronka,. nie znam jej historii. Świętego Piotra trudno przeoczyć, te klucze są mocno oczojebne, jak się ich szuka. Św. Łukasz też tam gdzieś jest. A spójrz na obraz tam, przy wejściu na chór.
Gundżu spojrzała na ciemne, drewniane schody i również ciemny obraz po ich lewej stronie. Był na nim wynędzniały mężczyzna o ładnej twarzy z zadartym nosem i wysokim czołem. Tylko on i kobiety po jego prawej stronie były oświetlone. Kobiety były wesołe i pięknie ubrane, grały na instrumentach śmiejąc się do nędzarza.
- To św. Hieronim jak go odwodzą od pokuty. Ma twarz Romualda Tremyszewskiego. Którego zwiedziono na pokuszenie, a do pokutowania nie przystąpił, ale to szczegół.
Obrazy były tylko we wnękach; wszędzie indziej były malowidła. Komu się w ogóle chciało tyle tego robić? W czasach, gdy nie było maszyn i trzeba było wszystko ręcznie? Przecież ten artysta to musiał na mokrym tynku robić. Leżąc na plecach na rusztowaniu pod sufitem, jak w Kaplicy Sykstyńskiej. I jeszcze te meble, i te obrazy, i te wielkie organy.
Czy jeśli jest w miejscu księdza, to za nią jest ołtarz?
Odwróciła się. Był. I to jaki. Miał kilka metrów wysokości i był pentaptykiem - aż pięć skrzydeł. Pośrodku kobieta z dzieckiem, pewnie Maria, ale Gundżu się na tym nie znała. Nad nią kolejne kwatery, oddzielone złotymi ramkami, opowiadały całą biblijną historię tej kobiety. Na skrzydłach zaś były inne sceny z Nowego Testamentu. Kana Galilejska, nauczanie, przypowieści... Klara oczywiście wyjaśniała jej, co jest co. Ale to jakoś ważne nie było. Ważne było wykonanie. Trudno było nie docenić kunsztu rzemieślnika. Użył mnóstwo złota, purpury, która podobno też była droga, pojawiał się też materiał podobny do kości słoniowej. To musiało być naprawdę bardzo drogie. Co prawda, murzyni podobno wyciągali kły od padłych zwierząt, więc trud zabicia słonia nie wlicza się w cenę (w końcu wartość towaru to zastygła w nim praca), ale są niebezpieczeństwa i wydatki związane z dostarczeniem towaru oraz jeszcze jego obróbka.
- Z zewnątrz wyglądał na beznadziejny, prawda? - zapytała Klara, szczerząc się.
- Ale wewnątrz taki już nie jest, jest pełen piękna - odpowiedziała Gundżu, śledząc naturalne, misterne załamania szat Maryi.
- Podobałby się ludziom z epoki baroku, oni lubili kontrasty. Chociaż dopiero poprzedni wiek doprowadził do takiego wyglądu zewnętrznego, nie mieli okazji zobaczyć. Jest jak brzydka skrzynka z klejnotami w środku. Nie można oceniać po pozorach, bo gdy kto... coś wygląda na niezbyt interesujące, to nie musi wcale być.
- Cały czas mówimy o kościele? - zapytała Gundżu uśmiechając się delikatnie.
- A jak myślisz? - odpowiedział Piotrek pytaniem.
- Zbierajmy się - powiedziała Klara - Jak już osiągnęłam, co chciałam, to nie ma co tu siedzieć. Pani Chałupiec pewnie nas potem zaprosi na herbatę, a poza tym, fajnie byłoby jeszcze zobaczyć, kto tym razem zawłaszczy przystanek.
Gundżu niechętnie trochę opuściła kościół wraz z nimi. Musiała wszystko przemyśleć, a to miejsce byłoby do tego najlepsze.
Idąc w stronę domu opiekunki kościoła odwróciła się jeszcze w jego stronę. Nadal był to duży budynek, w szaroburym kolorze, z odpadającym tynkiem, zniszczonym dachem i brudnymi szybami w oknach. Nic się nie zmieniło. Barokowa skrzynka.
I ona myślała, że jest beznadziejna. O nim też tak myślała. Bardziej prawdopodobne jest, że dwa razy się myliła. Czyli nie było z nią źle. Chociaż człowiek, który się mylił, nie był taki fajny. Nie, to zbyt skomplikowane. To może miała po prostu coś nie tak z samooceną? Nie, bo wielu też ją tak oceniało. Chociaż niewykluczone, że ta ocena wynikała z tego, jaka wydawała się beznadziejna, a nie z tego, jaka naprawdę była. W końcu niewiele osób to ostatnie wie.
I Klara zabrała ją tu tylko po to, żeby jej pokazać, że jednak jest coś warta. Cóż, zapewne by nie uwierzyła, gdyby jej o tym mówić.
To miłe uczucie, gdy widzisz, że ktoś robi dla ciebie coś dobrego. Komuś na tobie zależy. Ktoś się o ciebie troszczy. Tak dawno tego nie czuła. Znaczy, teoretycznie dziadek się o nią troszczył. Ale troska dziadka i troska tej trójki to było całkiem co innego.
Pani Chałupiec nie zaprosiła ich na herbatę, bo jak się okazało, szykuje wszystko na przyjazd córki z zięciem i wnukami. Jednak nie wywaliła ich za drzwi. No, w zasadzie to wywaliła, ale nie za furtkę. Mogli siedzieć w ogrodzie, a do domu to nie wchodzić, przeszkadzać mi będziecie, już ja was znam, urwisy i czemu w szkole nie jesteście?
- Następny autobus za trzy godziny - powiedział Piotrek, gdy siedzieli u niej w ogrodzie, sami.
- Znajdziemy sobie zajęcie - uspokoiła go Klara i dodała wesoło - Łukasz nam dokończy Tuwima, w końcu Murawiow nam o tym mówił. Ja z Gundżu możemy się zająć matmą, ty zrób następny temat z biologii i przykładnie spędzimy tak pięknie zaczęte wagary.
Nie można się było nie roześmiać. Zrobiła to nawet Gundżu. Niestety, Klara nie przewidziała, że naprawdę tak spędzą najbliższy czas. Zajęli się swoimi przedmiotami i pospisywali, by każdy wszystko miał. Może spisywanie nie było zbyt przykładne, ale i tak mogło być gorzej. Nie zajęło to trzech godzin. Po zakończeniu nauki podnieśli się z ziemi, otrzepali z ziemi i poszli przez pole. Łukasz zaproponował odwiedziny u jego krewnych. Ostatecznie poszli do Kluski do sklepu, bo był otwarty, a oni byli głodni. Kupili bułki, zjedli i porozmawiali z tym wujem. Który okazał się być miłym mężczyzną, wyższym niż większość do tej pory widzianych przez Gundżu mieszkańców.
W końcu przyjechał autobus, a przystanek zawłaszczył wuj. Który nie był niczyim wujem, ale do wszystkich dorosłych mówił wuju i ciotko, więc inni też tak go nazwali. Nazywał się chyba Jurgielewicz, ale nie można było tego być pewnym. Wuj się przyjęło. W autobusie znów mieszała się najróżniejsza muzyka, a oni zjedli razem czekoladę kupioną u Kluski. Potem wrócili do domów. Później niż ze szkoły, więc dziadek się martwił. Okłamała go, że była w szkole, a potem dopiero poszła do koleżanki.
Prawie całą noc nie zasnęła.
To był taki szczęśliwy dzień, że nie dało się zasnąć. Jak miło mieć przyjaciół. Było tak beztrosko i tak... Dobra, tu brak słowa. Było miło, beztrosko i czuła brak lęku. Zawsze się czegoś bała. Wyśmiania chociażby. Porażki. Wszystkiego prawie że. A dziś nie było lęku. Wreszcie. Jakby kamień spadł z serca i roztrzaskał się o kamienną posadzkę kościoła pielgrzymkowego w Tremyszewicach.
Nikt z tej czwórki nie mógł zasnąć.
Klara, bo za dużo myślała o Gundżu. I o całej tej sprawie z dyskoteką, gdzie wszyscy byli na nią źli. Kamil, Łukasz, Piotrek, rodzice, dwóch z trzech starszych braci. A poza tym, jeden z tych braci strasznie chrapał, co zaśnięcia nie ułatwiało. Łukasz nie mógł zasnąć, bo był zakochany w Klarze i nawet byłby na nią zły, nawet wiedział, że ma być na nią zły, ale mu nie wychodziło to bycie złym. No i jeszcze jego siostry wieczorem się kłóciły i musiał je rozsądzać. A ojciec powiedział, że obie są głupie, bo się tak kłócą, a bliźniaczki przecież jednakowe, to o co miałyby. I znów powiedział, że Ola ma jakieś ADHD czy coś. Bo wpadła na niego biegnąc po schodach. Potem kłócili się z mamą, a Łukasz siedział w pokoju obok pchając szklankę do ucha, żeby coś podsłuchać. Były krzyki i mama trzasnęła drzwiami. Tyle wystarczyło, by chłopaka przerazić.Tak, wiemy, że może być gorzej, że są rodziny patologiczne... ale wychowaliśmy się u cywilizowanych ludzi, prawda?
Piotrek zaś nie miał problemów. Tylko myślał, że Klara zachowała się nie do końca fair, ale miała doskonały pomysł z kościołem, Gundżu jest świetną osobą, a Łukasz zachowuje się dziwnie. Oraz że zupełnie nie rozumie, czemu Klara kazała mu porozmawiać z Asią. Ani jaki ma to związek z Nikolą i rozwaleniem tej paczki. Jego rodzice oglądali film w pokoju dziennym i światło z niego migało różnokolorowo. Przez to migotanie w końcu zasnął, ale też się nie wyspał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz