Rozdział IV

  Dyskoteka trwała w najlepsze. Gundżu nawet tańczyła. Podczas wolnych także nie podpierała ściany, w końcu miała aż dwie towarzyszki, a wolne były właśnie dwa i dopiero przy następnym  będzie sama. Wtedy pójdzie coś zjeść. Tylko nie wiedziała, do której sali ma się kierować.
  Teraz jednak nic nie zapowiadało wolnego, gdyż leciało coś, co jej zdaniem było po prostu jazgotem. Rytm miało dość szybki, podkreślany bitem czy jak to się tam nazywa. Było tak głośno, że nie słyszała własnych myśli i miała wrażenie, jakby pojawiały się pomiędzy poszczególnymi uderzeniami tego czegoś. A do rytmu to dostosowało się jej serce, chyba.
  Ten cały Maciek - który przyszedł z Eweliną, tak na marginesie - jakiś czas temu powiedział jej, że ładnie wygląda. Konkretniej, to wygląda tak ładnie, że jej nie poznał. Miło.
  Miło zaś było usłyszeć komplementy od naprawdę fajnych Gosi i Agaty. Co prawda, o swoim własnym wyglądzie nie usłyszała nic, ale sukienka była ładna. Musiała skłamać, gdy zapytały o miejsce zakupu. I tak go nie pamiętała, ale powiedziała, że w małym sklepie w mieście, gdzie wcześniej mieszkała. Odwdzięczyła się komentarzem fryzury Gosi (i dowiedziała się, że mama dziewczyny jest fryzjerką) oraz sukienki Agaty, którą ta miała po siostrze. Chyba trzeba odpowiadać na komplementy. Nigdy nie rozumiała takich rzeczy.
  Dziewczyny zaproponowały jej pomoc w historii, z którą miała problemy, a w zamian miała im pomóc z matematyką. Zaś Agata nie jest bulimiczką. Znaczy, nie pytała jej o to, ale to widać. To trzeba się dowiedzieć, o co chodzi z plotkami. W końcu skądś się biorą, prawda?
  Gdy jazgot nagle ustąpił, zaczęła się wolna piosenka. Jednak. Wychodząc z sali minęła Klarę tańczącą z jakimś równie wysokim blondynem, Maćka uciekającego przed spojrzeniem wchodzącej za Łukaszem Eweliny, oraz mężczyznę podobnego do Klary, z którym rozmawiała Ala. A sukienka Julii była jasnozielona, czy kogoś to w ogóle dziwi?
  W klasie obok miało być jakieś jedzenie i napoje. Z tych ostatnich została dla niej woda i zimna herbata, oraz sok pomidorowy. Zaś co do jedzenia to były kanapki z bitą śmietaną. Miała nadzieję, że był to jakiś twarożek.
  Znalazła plastikowy kubek wyglądający na czysty, nalała sobie wody i usiadła na jednym z krzeseł, obok jakichś dwóch dziewczyn. Były wyraźnie niezadowolone z sytuacji, w której się znajdowały. Siedziały naburmuszone, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Gdy zauważyły, że z lekkim lękiem spogląda na kanapki z bitą śmietaną ta w czarnej sukience się odezwała:
  - Nikt nie wie, co to jest, w końcu jak Julia coś organizuje bez nas, to takie kwiatki potem wychodzą. Ty jesteś ta nowa?
  - Tak - odpowiedziała Gundżu i upiła łyk wody.
  Tym razem odezwała się ta w sukience czerwonej.
  - Ja jestem Kasia, a to jest Ewa. Jesteśmy wiceprzewodniczącym samorządu i musimy tu być, skoro ten głupi pomysł doszedł do skutku.
  Pokiwała głową udając, że wie, o co chodzi. Dyskoteka to chyba dobry pomysł, jak się nie jest osobą nieśmiałą/aspołeczną/uczuloną na bitą śmietanę (niepotrzebne skreślić). A jak się jest wiceprzewodniczącą, to nie można spełniać dwóch pierwszych warunków.
  Nagle do klasy wpadł jakiś chłopak. Pierwszoklasista, sądząc po wyglądzie. Znalazł dwóch kolegów i oznajmił:
  - Ja wiem, że w gimnazjach to podobno niezłe melanże są, ale nie sądziłem, że ktoś będzie się rozbierać w czasie szkolnej dyskoteki.
  - Ty, ja chcę to zobaczyć - powiedziała Kasia do Ewy. Po chwili obie poszły do sali gimnastycznej, a Gundżu za nimi. W końcu niektóre rzeczy trzeba wiedzieć z pierwszej ręki.
 

***
  
   - Co to miało być?! Gdzie cię przyjmą z takim zachowaniem? Będziesz chodnik zamiatał.
   - Ja i tak do zawodówki miałem iść, to co mi tam - stwierdził rozbrajająco Łukasz z tylnego siedzenia samochodu ojca. Matka już spała, więc niechętnie przyjechał po niego ojciec. Pomińmy minę Murawiowa, gdy czekając na ojca Łukasz co jakiś czas wskazywał jakiegoś mężczyznę przychodzącego odebrać dziecko z dyskoteki i mówił: ,,ten mi wygląda znajomo, więc to nie mój ojciec".
   - Jakiej zawodówki?! Owszem, po twoich ocenach widać, że jesteś debilem, ale chyba mógłbyś do liceum iść. Na piep*zonego humana, bo na nic innego się nie nadajesz, ale mógłbyś.
  Ojciec Łukasza miał jedną zaletę: szczerość. Choć gdyby miał za co chwalić Łukasza, to ta szczerość by pewnie zniknęła. 
   - Nie, ja pójdę na budowlankę jakąś, jak inni będą studiować, to ja będę zarabiać i zarobię na otworzenie księgarni. Będę miał biznes zamiast być wykształconym bezrobotnym. Będę kochał swoją pracę. Nie będę tak wiele jeździł. Nie będę miał szefa, który w przeddzień urodzin moich córek każe mi stawić się jutro gdzieś daleko. Nie będzie tak, że moje dzieci będą mnie mijać na ulicy i po kilku minutach stwierdzać, że ten facet jakoś znajomo im wygląda. Jak mam iść do liceum, żeby być taką świnią, to ja wolę nawet edukację zakończyć na gimnazjum i truskawki w Niemczech zbierać do końca życia.
  Po tym monologu oparł głowę o szybę i zaczął znów mówić, nawet nie pozwalając mężczyźnie zareagować.
  - Jestem karłowatym maminsynkiem. Moje siostry się nienawidzą. Dziewczyna, w której się podkochuję ponad dwa lata dziś przedstawiła mi swojego chłopaka i właśnie skompromitowałem się przed calutką szkołą. Dodatkowo jestem winny Ewelinie przysługę, bo teoretycznie mnie nie wydała. I co masz taką minę, obcym ludziom nie ma potrzeby okazywać szacunku, więc tego nie robię, gdy mnie wkurwiają.
  Po rozmowie z Eweliną poszedł do sali gimnastycznej, rozmawiał z Klarą - ta jej sukienka mocno rozpraszała - i tym całym Kamilem. Nagle zauważył, że jest mu gorąco. Gdy chciał zakasać rękawy przypomniał sobie, że już są krótkie. No to zdjął koszulkę. A potem stwierdził, że głupio wygląda w samych spodniach; bez nich będzie mniej idiotycznie. Tak jakoś wyszło.
   Gdyby lepiej znał swojego ojca nie dziwiłby się milczeniem. W końcu mężczyzna zapytał:
   - Skąd miałeś alkohol?
   - Z lodówki.
   - Czekaj... Wziąłeś tą wódkę, którą ja kupiłem wczoraj?
   - Innej nie było.
  I to naprawdę on jest kretynem? 
   - Nie zauważyłem, by coś zniknęło.
   - Bo bycie debilem mam po tobie.
   - Powinienem cię opitolić. A raczej wziąć pasa. Mi by nie uszły na sucho takie słowa do ojca.
   - Podświadomie wiesz, że mam rację, więc ujdą.
  Znowu cisza. Znowu się tym zdziwił. Przecież ktoś inny by tu wybuchł. Taki normalny ojciec by wybuchł. Chociaż normalnemu ojcu by niektórych rzeczy by nie powiedział. Mama byłaby zła, patrzyłaby z takim wyrzutem i mówiła o tym, jakie to złe.
   - Ile wziąłeś?
   - Ile było.
   - To było na kilka osób.
  Aha. Dwoje to nie kilka, a w rodzinie są tylko dwie osoby, które mogą pić. Czyli zamiast spędzić krótki czas, gdy będzie w domu, z rodziną, urządza popijawę. Łukasz wcale nie żałował pokrzyżowania tych planów.
   - Sam tego przecież nie wypiłem, człowieku! Podzieliłem się z Piotrkiem...
   - Jakim Piotrkiem? - zapytał mocno zdziwiony ojciec, niemal rozjeżdżając przechodnia - Uważaj, jak leziesz człowieku! Ubrany na czarno po nocy się szwenda, kurwa!
   - Moim przyjacielem? - podsunął chłopak.
   - A ty nie przyjaźnisz się z jakimś Adamem czy kimś?
  Łukasz nie przypominał sobie nikogo o imieniu Adam. Z Piotrkiem i Klarą przyjaźnił się od pierwszej klasy gimnazjum i nawet biorąc pod uwagę wielkie zainteresowanie jego życiem, jakie ojciec wykazywał, stary powinien był to zauważyć. W szóstej klasie nie miał swojego towarzystwa, lawirował między różnymi grupkami. Przed szóstą klasą jego najlepszym przyjacielem był Adrian, ale w tamte wakacje, zanim szósta klasa się zaczęła, chłopak wraz z rodzicami wyemigrował do Irlandii. I nadal mieli ze sobą jakiś kontakt. Tak, Łukasz złożył mu życzenia urodzinowe na facebooku i do jego urodzin się nie skontaktują. Ale kontakt jest, nie?
  Ojciec zatrzymał samochód pod domem. W oknach nie było widać zapalonego światła. Czyli nie tylko dziewczyny, ale i mama śpi. Może uzna, że stary wystarczająco go dziś wychował... Taa, nadzieja matką głupich. Zwykle miał skłonności raczej do optymizmu i pewnie by w to próbował wierzyć, ale doskonale wiedział, że jego matka nie jest kretynką. W przeciwieństwie do niego i ojca.

 ***

 Dlaczego przyjaźnię się z debilami? Dlaczego umówiłam się z kimś, kto również jest debilem?
 Klary przyjaciele na szkolnej dyskotece postanowili po raz pierwszy się napić. Po Piotrku nie byłoby tego widać, gdyby nie zaczął mówić mieszając kresową trochę polszczyzną dziadków od strony matki z wiejską gwarą ojca. Łukasz zaś... Jak przyszedł do niej i Kamila, to na początku zachowywał się normalnie. Tylko Kamil się denerwował, bo wykazała więcej zainteresowania przyjacielem niż nim. Ale co ona mogła poradzić na to, że on był nudziarzem, a Łukasz sypał żartami? I te z Kamila też były śmieszne; tak śmieszne, że nie powinien się był obrażać.
  A potem Łukasz się rozebrał. No ludzie, a miało być tak pięknie!
  Murawiow załagodził sprawę przywołując go do porządku zanim się całkiem obnażył. Ogarnął się natychmiastowo. Potem było dzwonienie do rodziców. Odebrał ojciec, nauczyciel więc sam zajął się skarceniem Łukasza. Nikt nie sądził, by zajął się tym Szymon Lalewicz. To byłby cud, gdyby facet poczuł się w obowiązku to zrobić i gdyby miało to jakieś pozytywne skutki.
  Kamil stwierdził, że Łukasz to palant, wariat, karzeł i zboczeniec. Nie mogła spokojnie słuchać, jak obrażał jej przyjaciela, więc go uderzyła. Jak nie przyznał się do błędu zrobiła to jeszcze kilka razy. Piotrek ją uspokoił. Zawsze to robił, nie lubił się bić. Przynajmniej nie tak jak ona i Łukasz.
  Wszystko to zajęło kilka chwil. Potem Kamil opuścił imprezę - był osobą towarzyszącą, a towarzystwo się go wyparło. Sama też chętnie wróciłaby do domu, bo nie miała już szans na dobrą zabawę. Jednak nie mogła, bo obiecała bratu wolną chatę do określonej godziny. Najgorsze było to, że Piotrek nic nikomu nie obiecał i szybko się zmył. Została sama z bratem, który nagle znalazł wspólny język z Alą. Dziwne, nie?
  Widząc, że z Maćkiem nie porozmawia wyszła z sali gimnastycznej, gdzie było mnóstwo ludzi, kojarzących ją z tą od Łukasza. Chłopak się tak skompromitował, że na jego miejscu zmieniłaby szkołę, nawet gdyby musiało to być dziesiąte gimnazjum.
  Zresztą, nie mogłaby do końca imprezy stać i rozmawiać z nim. W końcu zapytałby, czemu z nikim innym nie rozmawia i czy może chce wrócić już do domu.
  Na korytarzu prawie nikogo nie było, uczniowie przebywali raczej w sali i klasach z prowiantem. Weszła do jakiejś pustej, ale otwartej klasy. Okazała się być salą do języka angielskiego. Nie lubiła go. Po prostu nigdy jej się nie podobał. Oczywiście się go nie uczyła. Jak będzie emigrować, to do Francji, francuski był lepszy.
  Klara usiadła przy biurku nauczyciela. Trochę dziwnie się czuła siedząc tam. Nie lubiła nauczycieli, policji, polityków... całej władzy. Nie lubiła ograniczeń. Wolność była zawsze najważniejsza.
  Czy to nie głupie, że ktoś mówi nam, co nam wolno, a co nie? W tej szkole mówiono uczniom, że nie mogą zakładać innych kolorów niż czerń, biel, szarość, granat. Mieli też unikać wzorów i nadruków. To chore. 
  Mieli ubierać się tak, by nie było lansu na ubrania. I tak był. Tylko w obrębie kolorów szkolnych. Zresztą, jest dwudziesty pierwszy wiek, kto szpanuje ubraniami, skoro mamy telefony?
  Wreszcie, była to szkoła z zasadami. Klara kiedyś wierzyła, że zasady to moralność, przyzwoitość, cokolwiek... Nie, szkoła wychowuje uczniów zakazując im nosić kolorowe ubrania. A podobno szkoła ma nas wychować do życia po niej. Gdzie zdaniem dyrekcji dwunastki będą żyć uczniowie, że trzeba im wpoić, że nie nosi się kolorów? Przecież to jest dozwolone wszędzie. Wyjątkiem są może kraje arabskie, a i tam dotyczy to tylko kobiet. I Klara nawet nie była pewna, czy te burki mogły być dowolnej barwy, czy nie. Dla niej wyglądały jak to coś, w co się owija zwłoki w kostnicy. Kraje mężczyzn i zombie.
  Usłyszała, że ktoś wchodzi i obróciła się - krzesło obrotowe, jej! - w stronę drzwi. Ewelina. Jeszcze jej tu brakuje.
   - Trudno was nazywać wrogami - powiedziała i usiadła na pierwszej ławce - Jesteście zbyt żałośni, by zasłużyć na to miano.
  Klara wywróciła oczami.
   - I dobrze. Gdybym była wrogiem należałabym do tej samej kategorii, co twoja lepsza siostra z twoimi genami, czyli miałabym z tobą coś wspólnego.
  O kłopotach Eweliny z siostrą wiedziała tylko Klara i doskonałe. Te ostatnie jako przyjaciółki, a ona, bo ich mamy się przyjaźniły.
  Żeby zostać wrogiem Eweliny wystarczyło być od niej lepszym lub wiedzieć o jej rodzinnych problemach.
  W klasie nie było nikogo lepszego od niej.  Julia uczyła się dobrze, ale gorzej. Nie zamierzała brać udziału w olimpiadach, a spełniała się w samorządzie szkolnym i młodzieżowej radzie miasta. Ala celowała w bycie tą najbardziej znaną i lubianą. Asia zaś nie była zagrożeniem. Musiała ciągle zakuwać, by mieć oceny na odpowiednim poziomie i była zbyt zapatrzona w ich trójkę. Prymuską miała być ona.
  Klara należała do drugiej kategorii. Znały się od zawsze i dziewczyna wiedziała, jak dzieciństwo Żonkil wyglądało. Mogła to wykorzystać. Jeszcze tego nie wygadała wszystkim, ale świadomość, że mogła to zrobić wystarczyła. W dodatku Klara co jakiś czas o tym dzieciństwie jej przypominała, gdy były same.
  Ewelina od dawna starała się nie myśleć o swojej rodzinie. W domu starała się spędzać jak najmniej czasu, a jak już tam była, to zamykała się w swoim pokoju. Chyba, że nikogo innego nie było. Wtedy nie musiała się przed nimi ukrywać.
  Magdalena Elżbieta Żonkil - Ewelina zawsze mówiła o niej pełnym imieniem i nazwiskiem - nie miała w zwyczaju zamykać drzwi do pokoju. Grzechem byłoby nie wykorzystać takiej okazji. Utrudnianie jej życia było świetną rozrywką. W prezentacji na następny dzień zmieniła się kolejność slajdów i nikt tego nie zauważył dopóki jej nie prezentowano? Macie tu winną. Ale o tym i wielu innych rzeczach nikt nie wie.
  A wiecie, po co to robiła? Gdy Magdalenie Elżbiecie Żonkil coś nie wychodziło, to Ewelina zbliżała się do swojego celu. Bycia od niej lepszą.
  Wracając do chwili teraźniejszej: czyż nie jest dziwne, że Ala zagadała do brata Klary?  Uczniowie trzymali się z daleka od dorosłych, zwłaszcza gdy nie lubili frajera, który ich przyprowadził.
  Do klasy weszła Julia z Ireną. Zaraz za nimi wsunęła się Asia.
  To teraz miała problem. Nikogo, kto by za nią stanął. Bronią doskonałych były słowa. Których nie potrafiła używać tak jak one. By kogoś upokorzyć, przyczepić łatkę bulimiczki czy świra. Chociaż w przypadku Wojtka  nigdy nie pomyślałaby, że doskonałe mogłyby  celowo rozprowadzać plotki o jego wątpliwym zdrowiu psychicznym. Po prostu by nie wpadła na to, że człowiek, który pierdzi do słoika i potem to wącha (sam jej to powiedział) może też być na liście ich celów.
  Ona sama nie plotkowała. Nawet nie wygadała tego, co wiedziała o Ewelinie. Swoje problemy rozwiązywała siłowo. A tu się nie da - bo jedną dziewczynę to by się jeszcze sprało, nawet lepiej, że nie chce się bić. Ale cztery? No trochę rozsądku jeszcze miała. Owszem, była silniejsza od każdej z nich oddzielnie i wątpiła, by wszystkie cztery próbowały się z nią bić, zwłaszcza, że nie miały wprawy. Problem był inny. Zajęłaby się jedną, to inna by pobiegła po nauczyciela. A lubiła swoje... ile tego jeszcze miała? Ach, lubiła swoje osiemdziesiąt trzy punkty, albo mniej, bo sukienka.
  Teraz to jej położenie za dobre nie było. Ale może przecież po prostu wyjść.
  Gdy tylko to pomyślała Irka zamknęła drzwi i stanęła oparta o nie plecami. Telepatia jakaś, czy co?
   - Klaro, nie byłoby dobrze, gdyby ktoś dowiedział się o moich problemach rodzinnych - powiedziała Ewelina uśmiechając się tym najbardziej wrednym uśmiechem.
   - Nie byłoby też dobrze, gdyby ktoś dowiedział się o tym, że pobiłaś Kamila, a wiesz o tym ty, on, Piotrek i my - powiedziała Julia.
   - Nie opłaca się też nikomu rozgadanie informacji, że w drugiej klasie podstawówki moczyłaś się w nocy - dorzuciła Ewelina. Tak, to był jeden z powodów, dla których nic nie wygadała.
   - Dobra - skapitulowała - I tak tego nie zamierzałam wygadać, ale nikomu na sto procent nie powiem. I wiem jeszcze, że Asia podkochuje się w Piotrku, zróbcie z tym, co chcecie, ja nie powiem nikomu, bo szkoda mi chłopaka.
  Nikola zamknięta w windzie papla o wszystkim i o niczym, a ona musiała jej słuchać. Wcale nie była pewna, czy to prawda. Ale nie miała żadnego innego faktu o doskonałych.
  Wszystkie spojrzenia skierowały się na lekko wystraszoną Asię.
   - Ona kłamie - powiedziała nieprzekonującym tonem.
   - Wiecie, że brzydzę się kłamstwem - powiedziała Klara - Właśnie dlatego wami gardzę. Mówię tak, jak mi powiedziano.
  Irka się przesunęła. Dobra, można wyjść. Oczywiście to zrobiła i zamknęła za sobą drzwi. W których był klucz.
  Przekręciła go w zamku. Tak, wiedziała, że nie powinna tego robić. Mogą wyjść przez okno -  co tam drugie piętro, zrobią sobie drabinę z tych metalowych rurek w krzesłach. Przyłożyła ucho do drzwi i zaczęła słuchać.

 ***

   Murawiow żałował, że podjął się tak trudnego zadania jak nauczanie i wychowanie młodzieży. W dodatku młodzieży w tzw. trudnym wieku czyli gimnazjalistów. Kochał swoją pracę, ale wyczyny jego uczniów - konkretniej jednego z nich - to naprawdę było za dużo. Zachowanie ojca Łukasza też go przerosło. Widać, że niektórym brakuje męskiego wzorca, czy jak to się tam nazywało.
  Po oddaniu chłopaka pod opiekę ojca poszedł do sali gimnastycznej. Brat jednej z jego uczennic rozmawiał z Alą, a on ją średnio lubił, chociaż starał się tego nie pokazywać. Z tego powodu chociaż polubił Bartka, a Moniki nie znosił, wybrał jej towarzystwo. Potem chłopak wyniósł się wraz z siostrą, więc naprawdę był skazany na nauczycielkę matematyki.
  Teraz nauczyciele i dorośli od frajerów się zmieniali. Szedł więc na parter. Gdy był na drugim piętrze usłyszał krzyki, ale nie rozróżnił słów. Znalazł drzwi, zza których dochodziły. To jakieś dziewczyny z jego klasy chciały, by je wypuścić. Ktokolwiek je zamknął, zostawił klucz w drzwiach. Tomasz go przekręcił i na korytarz wysypały się dziewczyny. Trzy jego i jedna młodsza.
   - Kto was zamknął?
   - Chyba Klara - powiedziała Julia - Ale nie wiemy, bo nie słyszałyśmy przekręcania zamka.
   Nie wątpił, że dobrze wskazały winną.
   - Sądzę, że to raczej któryś z nauczycieli, bo was nie słyszał, a nie powinno tu nikogo być - powiedział po chwili - Klara już i tak wyszła. Zresztą, ona by wyrzuciła klucz za okno czy coś w tym stylu, zamiast zostawić go w drzwiach. Chciałaby was tu zamknąć na dłużej.
  I tak nikt tego nie udowodni, to co mu szkodzi?

 ***

   Agata dobrze się bawiła na szkolnej dyskotece. Wszystkie dziwne wydarzenia ją ominęły. Wróciła do domu i położyła się do łóżka. Obudziła się następnego dnia około dziesiątej i postanowiła w końcu wstać. Zjadła śniadanie, myśląc o Alicji narzekającej na zamknięcie w klasie. Słyszała ją wychodząc.
  Potem poszła do pokoju, otworzyła szafę i z najwyższej półki zdjęła album ze zdjęciami. Miała mnóstwo zdjęć, ale teraz interesowały ją tylko te z Alicją. Nie miała żadnego zdjęcia z Alą... Dopiero w gimnazjum jej dawna przyjaciółka zaczęła skracać swoje imię. Wcześniej zawsze używała pełnego.
  Pierwsze. Przedszkole, stoją niedaleko siebie na grupowym zdjęciu. Drugie. Szóste urodziny Alicji, dziewczynka zdmuchuje świeczki, Agata jest tuż obok. Kolejne. Rozpoczęcie pierwszej klasy, obok siebie w galowym ubraniu. Szkolne przedstawienie, Agata-Kopciuszek i wróżka Alicja.  Mówili, że nie nadaje się na Kopciuszka, bo jest trochę zbyt gruba. Ale grała dobrze.
  Dalej. Ostatki, dwie księżniczki. Zakończenie roku, zabawa w parku, ósme urodziny Agaty, kolonie nad morzem, wycieczka do Warszawy...
  Mnóstwo zdjęć niskiej, pulchnej dziewczynki i jej ładniejszej przyjaciółki.
  W szóstej klasie zaczęła szybciej rosnąć, więc robiła się wyższa niż szersza. I jeszcze uprawiała sport. Schudła, więc pewnie bulimia. Kto tak powiedział? Ala.
  Świetnie udawała, że niczym się nie przejmuje. Niczym, co o niej mówią.
  Jej ojciec... No dobra, pije, przyznajmy to. Teraz już mniej. I tak, mama pracuje na nocną zmianę i nie zarabia wiele. Byłoby miło, gdyby nie był to główny temat rozmów.
  Późniejsze zdjęcia. Gosia. Obie średnio ładne, obie ciche i spokojne, obu można było nie zauważyć. Łukasz kiedyś na lekcji polskiego patrząc na podobiznę jakiegoś pisarza powiedział, że ten człowiek nie wygląda jak ktoś, kto pisze takie rzeczy (wiersz mu się bardzo podobał) i gdyby dziesięciu takich przeszło ulicą, to przy ostatnim stwierdziłby, że jacyś podobni szli. Zbyt pospolity.
  Ją można by tak opisać.
  Przyjaźń z Alicją była fałszywa. Albo fałszywa była Ala. Nieważne. Przyjaźń z Gosią była spokojniejsza i na pewno już nikt jej takiego numeru nie wytnie. Z Alicją było więcej zabawy.
  Teraz jej życie było całkiem normalne. Nikt jej nie dokuczał jak w podstawówce - naprawdę nie lubiła być nazywana wielorybem - ani już tak jej nie obgadywano jak na początku gimnazjum, gdy Ala przyniosła nowiny o jej chorobie.
  Nawet wczoraj bawiła się całkiem nieźle, chociaż dawniej nie wyobrażała sobie dobrej zabawy na szkolnej imprezie. Ta nowa Gundżu jest taka miła. Chociaż pewnie coś o niej słyszała, bo jakoś tak dziwnie na Agatę patrzyła. Co nie zmienia faktu, że była miła i mimo to do nich dwóch podeszła. A wydawała się być nieśmiałą osobą, co chyba coś znaczy. I może w końcu zrozumie matematykę, handlując historią.
  Poza tym, to naprawdę wszystko było super. Miała ładną sukienkę, rozmawiała tylko z miłymi ludźmi, potem wróciła do domu i poszła spać.

***

  Gundżu sobotni poranek spędzała na trzepaku na podwórku przed jej kamienicą. Obok niej siedział siedmiolatek z mieszkania obok, którego musiała podsadzić, żeby wlazł na ten trzepak.
  Obok stały samochody. Rozklekotana stara dacia, jakiś volkswagen i nowy, czerwony fiat. Trabanta nie było, bo dziadek gdzieś pojechał. Dalej była ławka, na której czas spędzali ci mieszkańcy kamienicy, którzy nie mieli co robić i nie byli dziećmi (od bardzo dawna nimi nie byli).
  Zrobiła fikołka. Nigdy, dopóki tu nie zamieszkała, się tak nie bawiła. Niestety, chłopiec obok niej gdy spróbował  również zrobić fikołka spadł z trzepaka i zaczął płakać. Z ławki wstała kobieta z szalem chéché na głowie. Była babcią dziecka i gdy Gundżu podnosiła chłopca upewniła się, że nic mu się nie stało.
  Dziewczyna porzuciła trzepak i zamierzała iść do domu, gdy w bramie kogoś zobaczyła. Odwróciła się szybko i pobiegła do drzwi. Wbiegła po schodach i do małego mieszkania. Jak ją zobaczą, to wszystkie jej kłamstwa wyjdą na jaw.

***

  Klara musiała się dowiedzieć, kto jeździ trabantem. Niezależnie od faktu, że wczoraj dość gwałtownie zerwała z Kamilem, jej przyjaciel okazał się mieć słabą tolerancję na alkohol, a doskonałe zamknęła w sali języka angielskiego. Co z tego, że przez to pierwsze wydarzenie miała ochotę skulić się na łóżku i płakać. Nie można się nad sobą użalać, dlatego potrzebowała jakiegoś zajęcia.
  Postawiła więc na nogi Łukasza i poszli razem do Piotrka. Kot chłopaka ją podrapał - jakżeby inaczej - a potem namówiła ich na pójście w miejsce, gdzie parkował trabant.
  Gdy wraz z przyjaciółmi znalazła się na podwórku zobaczyła biegnącą do domu Gundżu, chłopca i jego babcię z chustą na głowie, trzepak i trzy samochody. Żaden z tych ostatnich nie był poszukiwanym autem.
  - Może dziadek kogoś odwiedzał? - zapytał Łukasz.
  - Możliwe - mruknęła zawiedziona Klara - No to chodźmy odwiedzić Gundżu.
  - Co? - zdziwił się Piotrek - Przecież ona nie mieszka w takim miejscu!
  Klara wywróciła oczami. Spostrzegawczość Piotrka była na poziomie podłogi. Nie wyjaśniając nic skierowała się do drzwi. Nie były zamknięte, a dziewczyna miała wątpliwości, czy w ogóle możliwe było ich zamknięcie. Klatka schodowa była bardzo ciemna, schody strome, a mieszkanie którego szukała złośliwie mieściło się na strychu. Trzeba było iść ostrożnie.
  Dawne mieszkanie jej wuja miało wciąż takie same drzwi. Zamek jednak był zmieniony, wraz z klamką - z ozdobnej zmieniła się w prostą i w innym kolorze. Klara zapukała.
  Gundżu nie chciała otworzyć drzwi. Naprawdę. Chciałaby czekać, aż zrezygnują. Ale był jeden problem - już ją widziano. Jak nie otworzy, to w poniedziałek w szkole dziewczyna ją o to zapyta. Wtedy ktoś może to usłyszeć. Czyli zamiast tej trójki może się dowiedzieć więcej osób. A poznania sekretu przez nich nie uniknie. No to jak z drzazgą. Szybko i bezboleśnie.
  Otworzyła drzwi.
  - Wchodźcie - powiedziała cicho i niewyraźnie. Zdenerwowanie tak na nią działało.
  - Ty tu mieszkasz? - zapytał bardzo zdziwiony Łukasz.
  Mieszkanie wyglądało tak jak wskazywało jego otoczenie. Skromnie. Widzieli jedno pomieszczenie z aneksem kuchennym, stołem i dwoma krzesłami - jeśli jedno było odsunięte, to lodówka się nie otwierała - szafą na ubrania i dwiema parami przesuwanych drzwi. Jedne były odsunięte i widzieli tam meblościankę z rozłożonym łóżkiem.
  - Od jakiegoś czasu - przyznała.
  - Twój ojciec jeździ trabantem, prawda? - zapytała Klara bez ogródek.
  Gundżu pokręciła głową.
  - Dziadek. Jestem sierotą.
  Wyznanie dość zaskakujące. Ale jak już ma się wyspowiadać ze wszystkiego...
  Weszli do domu i usiedli przy stole w kuchni. Były tylko dwa krzesła, więc Piotrek i Gundżu przysiedli na blacie kuchennym.
   - Możesz nam opowiedzieć wszystko? - poprosił łagodnie Łukasz - Jak nie chcesz mówić, to oczywiście nie musisz.
  Dziewczyna podjęła właśnie decyzję, że wszystko opowie, więc lepiej jej nie odwodzić od tej decyzji. Nigdy przecież nie była osobą zdecydowaną.
   - Urodziłam się w bogatej rodzinie - zaczęła wolno, starając się mówić wyraźnie - Takiej baaardzo bogatej. Z tego co wiem z najbogatszej rodziny w klasie pochodzi albo Ewelina, albo Alicja. Moi dawni znajomi nazwaliby je plebsem. Moja matka była córką Polaka, który trafił do Mongolii przez Syberię i zesłanie. Rodzina mojego ojca to komuniści, partyjni itd.. Komunizm jednak upadł i tak, jak w Polsce w latach dziewięćdziesiątych się zdarzało, niektórzy ludzie błyskawicznie dorabiali się fortun. Ci, co na początku już mieli trochę pieniędzy, byli bardziej przedsiębiorczy, umieli się zakręcić w takiej sytuacji, gdy nie do końca było jeszcze wszystko ogarnięte.
  Owszem, nie do końca rozumiała te wszystkie rzeczy związane z gospodarką. Zwłaszcza kapitalistyczną. Była ona zbyt skomplikowana, dlatego nie działała. Socjalizm był prostszy*.
  Miała jednak nadzieję, że dobrze nakreśliła sytuację.
   - Tak zrobiło oboje moich rodziców. Dorobili się ogromnych pieniędzy, potem poznali i wzięli ślub. A potem urodziłam się ja. W Moskwie, odwiedzali krewnych taty. Nigdy ich nie lubiłam, bo mój dziadek ma w zwyczaju mówić, że jak się urodziłam to było tak i siak, że cały czas płakałam itp., zaś moi rosyjscy kuzyni  są wredni. Dlatego nie przepadam za wszystkimi Rosjanami i nazwisko Murawiow mi się najpierw nie spodobało. Już go polubiłam i chyba zmienię zdanie.
  Łukasz uśmiechnął się tryumfalnie.
   - On stwierdził, że jak nie lubisz naszego wychowawcy, to nie warto się tobą zajmować - oznajmił Piotrek.
   - Lista głupich rzeczy, jakie zrobiłem, jest znacznie dłuższa - stwierdził Łukasz, nie mając w zwyczaju przejmować się drobnostkami.
  Przyjaciele się zaśmiali. Gdy umilkli, Gundżu mówiła dalej.
   - Dziadek mój pokłócił się z rodziną. Nie wiem, o co dokładnie chodziło. Zerwali z nim kontakt, a on wystarał się o kartę Polaka i tu wrócił. Potem był wypadek samochodowy...
  Otarła łzę w kącie oka.
   - Nie musisz tego dalej opowiadać - przypomniała Klara.
   Dziewczyna zawahała się. Dotarła w swojej historii prawie do końca, jeszcze tylko wakacje. Oraz sprawy majątkowe.
   - To bardzo skomplikowane, ale nie dziedziczę nic po rodzicach, mogłam wziąć tylko swoje osobiste rzeczy. Nikt z rodziny się mną nie zainteresował, tylko dziadek. Jedna kuzynka do mnie napisała...
  Lilianne. Przerażająca Lilianne, przez którą robiła już różne głupie rzeczy, bo ta jej kazała. Która miała wszystkich gdzieś, robiła, co chciała. Która nie była takim tchórzem.
  Która była szczęśliwsza ze sobą.
  Jest coś takiego jak karma. Znaczy, nie jest. Znaczy, nie wiadomo, czy jest. Ale ludzie wierzą, że jest. Gundżu w nią nie wierzyła. Ona wszystko robiła dobrze. Nie zasłużyła na nic złego. Jej rodzice też nie. Zdaniem wielu Lili była zła - dziewczyna sama jej nie oceniała, bo za bardzo jej się bała.
  I jej kuzynki też nic złego nie spotkało.
  Byli ludzie, których uważała za złych. Żyli i mieli się dobrze.
   - Dostałam szansę, by nie być znowu wyśmianą, by mieć względnie normalne życie towarzyskie - powiedziała zamyślona - Jak widać, pisany mi los ofiary i już. Nie będę ułatwiać zadania ludziom czekającym na moje potknięcia. Zaczęłam kłamać, że moi rodzice żyją, udaję, że jestem w nieco lepszej sytuacji materialnej...
   - A sukienka? - zapytała Klara - Skąd ją miałaś?
  To ubranie było na tyle ładne i dziewczyna tak dobrze w nim wyglądała, że zostanie zapamiętana.
   - Jakiś znany projektant je wymyślił - powiedziała Gundżu, marszcząc czoło, gdy próbowała sobie przypomnieć nazwisko - Nie wiem, nie mam głowy do mody. Specjalnie dla mnie, dla mojej figury i urody, a raczej urody braku.
   - Przestań tak mówić - powiedziała Klara.
   - Jak?
   - Obrażać siebie.
  Gundżu nie obrażała siebie. Wiedziała, że piękna nie jest i godziła się z tym faktem. Fajnie by było, gdyby to nie była prawda, ale jest i co zrobić. Wiele rzeczy o sobie wiedziała. Nikt jej nie powiedział, że niektórzy mają o niej lepsze zdanie.
   - Przecież to prawda.
   - Nie zgadzam się z prawdą - oznajmiła Klara - Ewelina ma nalot z gówna na twarzy i mówi, że jest ładna.
   - To się nazywa piegi - powiedziała Gundżu - I jest urocze.
  Miała oczy i swoje wiedziała. Przecież Żonkil nie była brzydka. Może nie olśniewała, ale wyglądała normalnie. Klara na przykład była ładna i temu nie dało się zaprzeczyć. Albo Ala. Ale nie ona. Nie słyszała nigdy, by ktoś nazwał ją ładną.
  
***

  Rano Gundżu usiadła z Piotrkiem w ostatniej ławce pod oknem. Przedostatnią zajęli Klara i Łukasz. Tego ostatniego na szkolnym korytarzu wytykano palcami, ale jakoś średnio się przejmował. Trzeźwy był optymistą.
  Lekcja polskiego trwała spokojnie, a Murawiow zachowywał się normalnie i nawet nie napomknął o wydarzeniach z dyskoteki. To przeznaczył na godzinę wychowawczą. Wszyscy uważali, gdy gnębił psychologiczną powieść. Brakowało tylko Ali, ale ona miała usprawiedliwienie.
  Rozległo się pukanie do drzwi. Weszły dwie dziewczyny, Ala i jakaś drugoklasistka ze stosem papierów.
   - Możemy coś ogłosić? - zapytała nauczyciela drugoklasistka.
   - Jasne.
  Dziewczyny wyszły na środek.
   - Mamy nowy numer naszej gazetki szkolnej, Dwunastka - oznajmiła Ala - Czy ktoś chciałby go kupić? Jest tu wywiad z naszą drogą koleżanką z klasy - spojrzała na ostatnią ławkę - a także informacje o konkursie organizowanym przez Samorząd Uczniowski, oraz sprawozdanie z wyjazdu integracyjnego pierwszoklasistów. Od tego roku drukujemy ją na kolorowo, więc jest po złoty pięćdziesiąt, zamiast po złotówce.
  Pokazała pierwszą gazetkę z zielonym tytułem i kolorowym zdjęciem na okładce.
  Gazetka szkolna była zawsze poczytna, zwłaszcza w tej klasie. Dużo osób wyciągnęło pieniądze i ją także tym razem kupiło. W zasadzie można było być pewnym, że każdy ją przeczyta. Zakupu dokonały takie osoby, że w każdej grupce wewnątrz klasy ktoś miał egzemplarz. Z czwórki na końcu byli to Łukasz i Gundżu. On, bo interesował się wszystkim, co się działo, ona, bo był wywiad z nią, którego treści się bała. I miała czego się bać. Z doskonałych każda miała gazetę. Nauczyciel, który nie był opiekunem gazetki - była nim inna polonistka - też wydał złoty pięćdziesiąt. Zakupu dokonała Agata, ale czytać będzie też Gosia, Wojtek podzieli się z Mateuszem, Jacek z Kubą... Każdy przeczyta.
*1. Nie jestem komunistką, Gundżu jest. 2. Socjalizm jest niesamowicie trudny. 3. A na dodatek nie działa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz