Rozdział II

Widmo krąży po Europie - widmo komunizmu. Wszystkie potęgi starej Europy połączyły się dla świętej nagonki przeciw temu widmu, papież i car, Metternich i Guizot, francuscy radykałowie i niemieccy policjanci.
Gdzie jest taka partia opozycyjna, któraby nie była okrzyczana za komunistyczną przez swych przeciwników, będących u władzy, ; gdzie jest taka partia opozycyjna któraby nie rzucała nawzajem-piętnującego zarzutu komunizmu zarówno bardziej od siebie postępowym przedstawicielom opozycji, jak i swoim reakcyjnym przeciwnikom.
Dwojaki wniosek wypływa z tego faktu.
Komunizm jest już przez wszystkie potęgi europejskie uznany za potęgę. Jaki patetyczny wstęp - powiedziała Klara z Manifestem otwartym na pierwszej stronie. Tylko ta książka największego marksisty była w bibliotece. Największego marksisty, który przed śmiercią zmądrzał i powiedział, że marksistą nie jest. Może u Boga dało mu to rozgrzeszenie. 
 
- To ta sama książka, co Gundżu? - zapytał Piotrek - Czy jedyna Marksa jaką mieli?
- Jedno i drugie - wyjaśnił Łukasz - Jak tu i w całej czerwonej książeczce widać, facet jest mistrzem patetyzmu.
Ta książka też miała czerwoną okładkę. To był ulubiony kolor Klary. I kolor komunizmu. Po długim wyjaśnieniu tego systemu (przez jakże obiektywną Marię Lalewicz) stwierdziła, że jej się nie podoba.
- Może dziś przeczytam - powiedziała Klara otwierając szafkę. Siedzieli w ustronnym kącie stworzonym przez rzędy szafek, wśród których były ich. Ta Klary była prawie najniżej - Na wychowawczej, chyba że, w tym tygodniu Gundżu się wypowie. Albo po niej, na religii.
Nie chodziła na religię i spędzała tą lekcję w bibliotece.
- Ciekawe, czy Gundżu dziś przyjdzie na religię - zastanowił się głośno Piotrek - Czy się jednak zerwie.
- Co? - zdziwiła się Klara.
- W poniedziałek na religii była bardzo zdziwiona, że mamy coś takiego jak religia - wyjaśnił Łukasz - Wchodzimy, zaczynamy się modlić, a ta nie wie, o co chodzi. No to Lechoń przerwała modlitwę i pyta, jej, czy zamierza się modlić. A Gundżu na to, że nigdy się nie modliła i nawet nie wiedziała, że takie rzeczy są w szkołach. Jak zobaczyła religię w planie zajęć, to myślała, że chodzi o coś w rodzaju religioznawstwa. I nawet nie wie, jakiej religii Lechoń uczy, ale jej skojarzenie z tym słowem jest inne. Na to Lechoń ją nazwała poganką i jeszcze kilka, ale pozwól, że nie powtórzę, bo bym musiał całe, ku*wa, recytować. I że o wypisywaniu się z religii mogła pomyśleć w pierwszej klasie, bo teraz już za późno...
- Ej, przecież Marek, zapisał się na religię w drugiej klasie, chociaż w pierwszej się zwolnił, do chole*y - zauważyła dziewczyna - A w jej dotychczasowej szkole pewnie nawet nie było religii.
- Dokładnie tak - przytaknął Piotrek.
- W piątek była na religii - powiedział Łukasz - Czytała książkę, a Lechoń zaczęła ją dopytywać o imię do bierzmowania, którego jeszcze nikt, do cholery, nikt, nie wybrał. A potem ją odpytała z dekalogu i innych takich. Na ocenę, tak dla odmiany, bo my nie mamy ocen.
- Co zrobiły doskonałe? - zapytała Klara. To było bardzo ważne.
- Młode, dobre chrześcijanki swoją nową koleżankę żyjącą w pogaństwie...
- Łukasz, przestań, bo pęknę ze śmiechu - Klara ledwo mogła mówić - Jak je nazwałeś?
- Młode, dobre chrześcijanki. Oczywiście przestrzegają zasad wiary, zwłaszcza przykazania o miłości bliźniego.
- Dobra, przestań - powiedział Piotrek - Już na religii miałeś wystarczającą bekę, z tego, jak się nazwały.
- One się nazwały? - powtórzyła Klara - Same? To wy macie niezłą zabawę na tej religii, a ja oczywiście leniwa jestem i się wypisałam. Czyli one stwierdziły, że są lepsze także dlatego, że jako bezrozumne niemowlęta zostały oblane wodą, a jako jeszcze bardziej bezrozumne dzieci zjadły opłatek i zgarnęły prezenty. A Gundżu będąc trochę bardziej rozumną... no, właśnie, co zrobiła?
- Nie wiemy - powiedział Piotrek - Nie jest chrześcijanką, bo tego, o czym mówiliśmy prawie nie rozumie. Tyle wiemy.
- Mistrzyni skrytości - podsumował Łukasz - Zupełnie nic nie wiemy.
- A tam, mistrzyni - powiedziała sceptycznie Klara - Raczej upośledzona społecznie.
- Fakt, zachowuje się dziwnie - zgodził się Piotrek - Jakby była nie do końca normalna. Może to nie autyzm, ani nic, ale rodzice jej mogli nie kochać albo coś.
- Mogła też kiedyś już natknąć się na jakieś inne doskonałe - zasugerował Łukasz.
Klara zamknęła szafkę włożywszy tam czerwoną broszurkę i wstała. Za kilka sekund był dzwonek. Świadczyła o tym truchtająca przez korytarz pani Rydz, dla której za trudne było jednoczesne biegnięcie i schowanie papierosów. Gdy nie miała dyżuru wychodziła przed szkołę zapalić i wracała zaraz przed lekcją.
Była żywym dowodem na szkodliwość palenia. Urodziła się w roku ’72 czyli później niż np. matka Łukasza (rocznik 1970). Mimo że kobiety w jej wieku wcale takie stare nie są, ona wyglądała jakby zdążyła się nie tylko zestarzeć, ale także umrzeć i trochę rozłożyć.

***

Po lekcji polskiego poszli pod klasę matematyczną. Dzisiaj nauczycielka miała dyżur gdzie indziej, więc nie wpuściła ich na przerwie. Wszyscy położyli plecaki na ziemi i usiedli przy nich. Gundżu położyła swoją kostkę w pewnym oddaleniu (konkretniej: wszyscy siedzieli przy ścianie wzdłuż korytarza, ona wybrała ścianę wszerz) od innych. Nie próbowała się zintegrować. I tak by się nie udało - nikt by nie chciał z nią rozmawiać.
Podeszły do niej doskonałe.
- No wiesz... bo przykro nam że to w piątek tak wyszło - zaczęła Ala udając skruchę. Opuściła wzrok i przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Bardziej przekonująca już być nie mogła.
- Nie wiedziałam, że w Mongolii też się używa cyrylicy - wtrąciła Ewelina - A pierwsze skojarzenie z tym alfabetem to Rosja.
Historycznie to bardziej się powinna kojarzyć Ukraina.
W samej UE cyrylicę ma Słowenia.  Kiepskie jesteście. Może dam wam drugą szansę, bo jesteście głupie. Głupsze od innych, co mnie wyśmiewali.
Mimo takich przemyśleń Gundżu nie odpowiedziała. Zbyt nimi gardziła, by coś samej zaproponować. I była też zbyt nieśmiała. Zawsze bała się kompromitacji. Od tego pierwszego razu na eleganckim przyjęciu.
Miała lat sześć i pół, rocznikowo siedem. Byli tam rodzice, ich przyjaciele, równie bogaci właściciele korporacji. Oraz ich dzieci.
Zawsze w takiej sytuacji po prostu czekała, aż przyjęcie się skończy. Niezbyt jej się nudziło. Nadmiaru energii nigdy nie miała. Żadnej potrzeby biegania czy rozrabiania. Nawet jak mogła to robić wystarczały kredki i papier, lub jakaś zabawka. Ojciec próbował ją uczyć gry w szachy.
Siedziała więc i słuchała rozmowy dorosłych. Czasami mówili coś interesującego. Wystrojona w tamtą białą sukieneczkę z falbankami i innymi takimi oraz białe buciki, przypominające komunijne. Uczesana w te kretyńskie loczki. Grzeczniutka, dziecko idealne.
Pozwolili im się bawić. Synek gospodarza, rok starszy od nich. Zaprowadził ich do ogrodu i zaproponował zabawę. Ona nie chciała lepić babek z błota; mama kazała jej uważać na sukienkę.
- Nie bawię się.
- Mama ci kazała.
Fakt. Mama powiedziała to no, pobaw się z dziećmi. Nie lubiła tych słów. Dzieci też nie lubiła.
- Księżniczka się nie bawi.
- Nie nazywaj mnie tak.
Nikt nie lubił księżniczek. Wszystkie dziewczynki chciały nimi być, a żadna nie mogła w najbliższym czasie zostać.
- Mama mówiła, że to znaczy twoje imię.
Fakt. Takie miało znaczenie jej imię. Gundżu. Nazywała się Gundżu Cerendulam Czujbatsan. A fakt było nowym słowem.
- Uważasz się za lepszą od nas?
Nigdy nie miała tak fajnych zabawek jak oni. Rodzice ich nie chcieli kupować. Ale męczyli ją grą w szachy i przedwczesną nauką czytania. Nie wiedziała, czy jest lepsza. Częściej myślała, że gorsza. Rodzice, zwłaszcza mama, próbowali ją przekonać, że lepsza. Pewnie mieli rację.
- Gorsza z pewnością nie jestem.
- O!
- No, bawisz się?
- Nie.
- Jesteśmy dla ciebie nieodpowiednim towarzystwem?
- Nie chcę. Sukienka.
- Wypierze się. A jak nie zejdzie, to się kupi nową.
- Jej rodzice nie kupią.
Fakt. Ona by miała karę za zniszczenie sukienki i nie dostałaby nowej tak prędko. Ich rodzice by się nie przejęli, ale jej zwracali uwagę na takie rzeczy i próbowali ją czegoś dziwnego nauczyć takim zachowaniem. Nie rozumiała, czego.
- Bawisz się z nami, bo cię wepchniemy do błota i będą źli o sukienkę.
Tak zrobili. Od tego czasu nienawidziła wszelkiego brudu. Błota najbardziej. Wcześniej nie lubiła się stroić, potem cieszyło ją bycie ładnie ubraną.
Potem gładko poszło. Nie była do końca Europejką, więc czasami żarty z jej pochodzenia. Mongolizm, psy, koty. W przedszkolu nauczyła się, że p to r, w szkole się myliła, więc to komentowano. Nie znała większości ich zabaw. Nikt nie chciał ich jej nauczyć. Inne rzeczy też były. Zawsze można coś wymyślić, byle tylko się pośmiać.
Potem tylko więcej. Była zamknięta w sobie, może to autyzm czy coś w tym rodzaju. W końcu oni bywają też sawantami, a ona się dobrze uczyła. Lepiej niż oni. Dalej. Nigdy nie szpanowała. Nie gardziła tymi biednymi ludźmi, zwanymi plebsem. Nie miała niektórych drogich rzeczy, chociaż mogła mieć. I została socjalistką. Chyba w czwartej klasie. To było jeszcze gorsze. Jak śmiała wybrać tak nieodpowiednią filozofię? Już pomijając fakt, że w ogóle interesowała się czymś takim jak filozofia, bo poznawszy Marksa, zapragnęła poznać Arystotelesa czy Rousseau.
Gdy jej przez głowę przeleciało całe dotychczasowe życie towarzyskie odezwała się Julia.
- Słuchaj, nie myślałyśmy, że to tak wyjdzie.
Wy to w ogóle jakoś rzadko myślicie.
- No i tak w ogóle, to chciałybyśmy cię przeprosić za to - wydukała Asia. Jako jedyna była chociaż troszeczkę skruszona. Gundżu tego nie zauważyła. I tak jej to nie obchodziło.
- My to jakoś tam wyjaśnimy, by to się za tobą nie ciągnęło - powiedziała Ala. Gundżu życzyła jej powodzenia. Nic już nie da się zrobić.
- A ta książka, to nie była jakaś bardzo ważna? - zapytała Julia.
Była. To nie tylko książka mojego idola. Należała do mojej mamy. Była w niej dedykacja, którą babcia napisała dając ją córce na szesnaste urodziny. Były notatki i podkreślenia zrobione przez nią. Też moje notatki. I gdzie ja kupię Marksa? W dodatku w moim ojczystym języku?
Marksa i jego kolegów nie dostanie w księgarni. Pozostawali po bibliotekach i antykwariatach z lepszych czasów. Czerwone książeczki.
- Nie, zwykła powieść - odpowiedziała. Zwykłe nastolatki czytają powieści, a nie filozofów. Nawet jak chodzi o geniuszy. Miała szansę nie zrobić z siebie dziwoląga - nowy kraj, nowe towarzystwo.
- Uff - westchnęła z ulgą Asia.
- A może przyjdziesz do mnie po szkole? - rzuciła przyjacielsko Julia.
O nie! Ona nie zaprzyjaźni się z burżujskimi dziećmi. Już pomijając fakt, że wcale nie ma przyjaciół i wiedzy, jak ten stan rzeczy zmienić. One nie są dobrym towarzystwem... Ciągnie swój do swego.
A jak odmówi, to będzie mieć przesrane. Mérde!
- Przyjdę.
Tak też ma przesrane. Między młotem, a kowadłem.
Doskonałe ją zostawiły. Została sama... a, nie. Jacyś inni szli do dziewczyny. Klara, Piotrek i Łukasz.
- Czego od ciebie chciały? - zapytała bezceremonialnie Klara. Postanowiła się dowiedzieć.
- Przeprosić - powiedziała Gundżu. Nie wierzyła w szczerość doskonałych. Zaś tej trójce wierzyła. Zawsze mieli emocje na wierzchu. Poza tym, świetnie wiedziała, dlaczego są dla niej mili. Nie lubili doskonałych. Sądziła, że nie przepadali także za Markiem. I oni wydawali się lepsi.
Klara już pierwszego dnia zainteresowała się obcą dziewczyną na korytarzu. To dobrze o niej świadczy. Słyszała też, jak Łukasz nazywa Marka barbarzyńcą. I że działa w PCK, a przynajmniej tak wynikało z rozmowy krasnala z jakąś nauczycielką. To też musi być ktoś porządny. Piotrek zaś obracał się w takim towarzystwie, a z jakim przestajesz, takim się stajesz. I był miły.
Po jej słowach Łukasz się roześmiał, a pozostali parsknęli.
- Przepraszały oczywiście szczerze i nie zrobiły tego specjalnie - powiedział Łukasz z kamienną twarzą, gdy tylko opanował swój śmiech. Spowodowało to wybuch śmiechu, tym razem całej trójki. Ona się nie śmiała. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio to robiła. Dawno.
- Dobra, porozmawiajmy poważnie - zarządził Piotrek, gdy się uspokoili. Rzadko bywał poważny, a teraz zdarzyło się to, gdy nie chodziło o rodzinę, więc trzeba to docenić.
- Czyli? - zapytała Gundżu unosząc brwi.
- Musimy coś wymyślić, by się od ciebie odczepiły - powiedział Piotrek - Wybrały cię na ofiarę.
- Zauważyłam.
Klara się rozejrzała po korytarzu. Ola i Iga się chichrały, Nikola, Ela oraz Zuzia siedziały w ciasnym kółku i żywo rozmawiały, Jaruzel rozmawiał z pierwszakami, które właśnie się zorientowały, że jest świrem, i nie wiedziały, jak się chłopaka pozbyć, Mateusz szedł w ich stronę, by swojego nienormalnego kolegę przywołać do porządku, zanim się całkiem wygłupi, co Wojtek już zrobił, Agata słuchała muzyki, Gosia czytała powieść, gdzieś kręcił się dyżurujący Murawiow.
- Może spróbuj się zintegrować z klasą - powiedziała do dziewczyny, po czym spróbowała znaleźć odpowiednie towarzystwo dla Gundżu i gdy jej wzrok padł na Jaruzela dodała - Tak, wiem, że nie jesteśmy za fajni...
- Może Marek? - zaproponował Piotrek ironicznie - Nie ma tam nikogo odpowiedniego.
- Na pewno nie wszyscy są źli - stwierdziła Gundżu, zaskakując przyjaciół. Myśleli, że nie jest w stanie o nich dobrze myśleć.
- Marek i zły bliźniak Igi są źli. Iga z przyjaciółką też...
Łukasz tych drugich wcale nie uważał za złe, ale za nieodpowiednie dla Gundżu. Po prostu te dziewczyny były cały czas roześmiane. Zaś co do nowej koleżanki - nie wiedział, czy ona potrafi się śmiać.
DRRRYŃŃŃŃŃŃŃŃŃ!
- Po lekcji ci powiemy, kto jest dobry - obiecał i poszedł szukać swojego plecaka. Zawsze zapominał, gdzie on jest. Klary torbę było łatwiej znaleźć, bo była bardziej czerwona niż okładka Marksa. A to coś znaczy, bo wszystkie te książki są czerwone.
Pani Rydz, która była świetną nauczycielką, gdy uczeń rozumiał matematykę, i wprost okropną, gdy jej nie umiał, przyszła z piętra wyżej. Otworzyła klasę i ich wpuściła. Kuba, akurat będący dyżurnym, podbiegł do tablicy i starł jakieś bazgroły z WDŻ-u klas pierwszych. Tematem ich lekcji była asertywność. Czyli ktoś nie chce czegoś robić i to mówi. A nie się zgadza, jak Gundżu przed chwilą się zgodziła pójść do Julii.

***

Julia mieszkała w domu jednorodzinnym. Widać po nim było, że należy do zamożnej rodziny. Mały nie był, wręcz przeciwnie. W ogóle nie przypominał typowych dla polskiego krajobrazu długich, brzydkich domów. Był to budynek dość przysadzisty, nawiązujący kształtem do dworku, chociaż na dwór za mały, otynkowany na biało, z dużymi oknami i czerwonym dachem. Działka zaś służyła jako parking dla samochodu (żadnego luksusowego, całkiem zwykłego, zdaniem Gundżu, która coś o luksusie wiedziała), miejsce na grilla, a dopiero potem jako ogród. Klimatu się nie udało utrzymać przy takim otoczeniu.
Całą piątką... brzmi to jakby Gundżu już była doskonała. Całą czwórką plus Gundżu weszły do domu. Wnętrze odpowiadało zewnętrzu. Też ktoś próbował stworzyć jakiś klimat, ale nie wyszło. Zapewne miało być elegancko, ale było nowobogacko. I trochę kiczowato.
Przedpokój stosunkowo długi, po lewej schody. Na podłodze było coś, co miało udawać stary, elegancki parkiet, ale udawało kiepsko, na ścianach zwykła beżowa farba, meble, owszem, drogie, ale trochę tandetne.
- Chodźcie, idziemy do mnie - powiedziała Julia i weszła szybko na górę. Poszły za nią, jakżeby inaczej. Pokój Julii prezentował się tak jak przedpokój, tylko bardziej. Kicz. Trochę za dużo tej bladej zieleni, wiemy, że to twój ulubiony kolor, ale odpuść. Ściany, front szafy, rama lustra, pościel, podkładka na biurko, lampka na tym biurku, firanki, lampa na suficie, nie wiem, co to jest, ale jest miętowe...
Usiadły, na czym się dało. Zajęły łóżko z bladozieloną pościelą, fotel tego koloru i również miętowe krzesło biurowe.
- Gundżu, może opowiesz nam coś o sobie, bo się wcale nie znamy - zaproponowała Ewelina.
- Na przykład co?
- Dlaczego przyjechałaś do Polski - podsunęła Ala.
- Repatriacja - powiedziała dziewczyna.
Repatriantem jest jej dziadek. I to od dwóch lat. A ona nawet nie była Polką i nie miała Karty Polaka. I bynajmniej tryumfalny powrót po latach niewoli to nie był. Dziadek wracał również średnio tryumfalnie.
- Masz rodzeństwo?
- Nie.
- Czym zajmują się twoi rodzice?
- Handlem.
Surowce. Dwie prosperujące firmy. Bogaci jak chole*a.
- Tutaj, w Polsce? - upewniła się Ala.
Wszędzie. Wszędzie, gdzie ludzie potrzebują węgla brunatnego i molibdenu.
- Tak.
Wyjazd do Kaliforni w czerwcu. Droga nad morzem. Dość wąska. Upał. Słońce. Ciężarówka nadjeżdżająca z drugiej strony. Oślepiające słońce odbijające się w przedniej szybie.
Lamborghini w Pacyfiku.
Nie było jej tam. Żyła.
Nie widziała wypadku. Przebieg znała z zeznań kierowcy ciężarówki. Którego też nie widziała.<
Tak się skończyło stare życie.
Było jej nowe życie. Rodzice w handlu. Żywi. Repatriacja. To były wszystkie kłamstwa, które do tej pory powiedziała?
Co z nich wynika? Przynajmniej średnia zamożność. I to też trzeba udawać.
- Jaką lubisz muzykę? - zapytała Julia. Wstała i podeszła do komody, na której stała wieża. Obok było miętowe opakowanie na płyty.
Gundżu wstała i zajrzała do opakowania. Nic. Kompletnie nic, co mogłaby nazwać muzyką. Przejrzała kilka płyt. O, jest muzyka.
- To jakaś płyta mojego ojca, schowałam ją, by się nie porysowała - powiedziała Julia - Nic ciekawego.
Aha, czyli to nie.
- Tak mnie właśnie zdziwiło - mruknęła Gundżu, by usprawiedliwić swoje zainteresowanie płytą. Czyli Beatlesi nie. Wybrała ostatecznie jakąś płytę. Po chwili dowiedziała się, że to ulubiona piosenkarka Ali. I że to straszny jazgot, bo Julia to coś niestety włączyła. W pierwszej piosence były trzy słowa refrenu i niewiele więcej słów jedynej zwrotki. Trzy słowa były pewnie tytułem.
Następne pół godziny rozmawiały. Gundżu jakoś rzadko się włączała. Doskonałe plotkowały, a ona zupełnie ludzi, o których była mowa, nie kojarzyła. Poza tym, uważała, że plotkowanie jest zachowaniem nagannym. Zasady moralne jej zabraniały. Co jakiś czas zadawała pytanie.
Co mnie obchodzi, że Kasia z IIb poszła na zakupy z Ewą i kupiły sobie takie same bluzki, a potem ich przyjaciółka Irena się oburzyła, że poszły bez niej i Kasia jej powiedziała, że może sobie sama kupić taką bluzkę, a ta stwierdziła, że to nie to samo? Nie macie poważniejszych problemów? Mogłabym się z wami nawet podzielić. Możecie w końcu przestać nazywać albinoskę z II klasy Królową Śniegu”?
Niewiadomym sposobem rozmowa zeszła na temat tomboy’ów. W pewnym momencie Asia powiedziała, że musi już iść do domu. Julia odprowadziła ją do drzwi, a po chwili trzy z doskonałych i Gundżu siedziały razem w bladozielonym pokoju. <
Rozmowa toczyła się dalej.
- Asia tak wygląda - powiedziała Ala. Wciąż trzymały się tematu dziewczyn udających płeć przeciwną.
- Ojej, wyładniała przez te dwa lata - zaoponowała Julia.
- Nadal jest brzydka - stwierdziła Ewelina - Mógłby jakiś harcerz ją wyrwać, oni lubią brzydkie.
- No, oni lubią pomagać ludziom, a samej jej pewnie smutno.
Czy kilka minut temu nie byłyście przyjaciółkami?... A ja już dawno powinnam być w domu. Dziadek będzie zły. 
  I jakim cudem Asia była brzydka? Zwykła twarz, brązowe włosy, zielono-brązowe oczy, figura trochę tylko chłopięca...
Nie wiedząc, co zrobić spojrzała na zegarek i powiedziała:
- Ja chyba też już pójdę.
Wkrótce stała przed domem Julii i próbowała się zmusić do rozpoczęcia wędrówki do domu. Teraz ją obgadują. Wróciłaby się i powiedziała, co o tym myśli. Nie! Pójdzie do domu. Dziadek się martwi. Tak. Miała iść od razu po szkole do domu. Wciąż nie odrobiła lekcji. I musi się pouczyć angielskiego. Dobrze, że chociaż jest w grupie francuskiej, a nie niemieckiej. Francuski znała. Historii Polski nie zna tak dobrze. A niedługo jeszcze sprawdzian z polskiego, z międzywojnia. Geografii też warto by się pouczyć. W ogóle, warto by się pouczyć. W końcu nauka to jedyne, co powinna robić. Jej obowiązek. Niewiele w swoim życiu miała obowiązków.

***

Julia stała przed klasą. Miała ogłoszenie do przekazania. W końcu się jej udało. Po długich namowach i wielu ustępstwach, ale się udało.
  - Słuchajcie, będzie szkolna dyskoteka, w piątek, osiemnasta - zaczęła i przeszła do spraw organizacyjnych - Chłopaki z radiowęzła się zajmą muzyką, każdy może coś przynieść, by to włączyli...
  I tak będzie pseudomuzyka przez cały czas.
  -... Ubrać w zasadzie się możemy jak chcemy, kolory szkolne nie obowiązują, ale trzeba buty zmienić, niekoniecznie na te noszone normalnie po szkole. Poza tym, dziewczyny mają zasłonięte ramiona i nogi przynajmniej do kolan, z każdej klasy ma przyjść dwoje rodziców, by nas pilnować - żebyśmy się nie pozabijali, bo to nasze główne zajęcie. Czyi rodzice to będą?
  Gdy rzuciła to pytanie, w klasie zapadła cisza. Przerwał ją tylko głos Wojtka, zgłaszającego się z głośnym ja. Podniósł rękę tak szybko, jakby się bał, że ktoś go ubiegnie. Nikt tego nie zamierzał robić.
  Julia popatrzyła na klasę. Może Łukasz by przyprowadził mamę, on jest podobno z nią bardzo związany? To by było fajne, karłowaty (Ile on ma? Sto pięćdziesiąt centymetrów?) maminsynek. Uwłacza ich godności posiadanie takiego wroga. Klara podobno miała trzech braci, dorosłych, więc chociaż Julia wiedziała, że jej relacje z rodzicami nie są idealne (i wcale jej to nie dziwiło, w końcu ani się córka nie uczy, ani grzeczna nie jest, ani chociaż miła, ani nawet upośledzona, by się dało te wszystkie braki usprawiedliwić), to może by kogoś dorosłego przyprowadziła. A może Piotrek? Tak, niech oni przyprowadzą rodziców.
  Ale ta trójka wcale nie zamierzała się zgłosić, wyglądała raczej jakby zarówno dyskotekę jak i Julię miała głęboko w dupie. Zmusić ich przecież nie mogła.
  - Dobra, jednego już mamy - Julia dała za wygraną, gdy nikt się nie zgłaszał - Do czwartku muszę mieć dwie osoby dorosłe.
  Usiadła w ławce. Swoich dorosłych nie przyprowadzi. Nikt nie chce pchać rodziców na imprezę. Jak tu się z nimi bawić?
  - Oby dwoje rodziców świra przyszło - powiedziała do Eweliny - Ta dyskoteka to był mój pomysł i jak z naszej klasy nie będzie dwójki, to będę musiała przyprowadzić własnych.
  - Oby - mruknęła Ewelina - Moi nie przyjdą, przecież wiesz, nawet rodzeństwa bym nie zaciągnęła.
  Jej rodzice byli bardzo zorganizowanymi ludźmi. Budzik codziennie ustawiony na taką samą godzinę, po pobudce jedna osoba szła do łazienki, miała określony czas na umycie się i ubranie, druga robiła i jadła śniadanie, potem ta od łazienki jadła, a ta od śniadania szła do łazienki. Cały dzień rozplanowany co do minuty, z uwzględnionym czasem na... uwaga!... czas wolny, który był jeszcze lepiej zaplanowany.
  Zaplanowali też swoje życie. Ze wszystkimi szczegółami, w tym dwójką dzieci, które miały się urodzić - i urodziły się - w latach 1993 i 1996. Ta dwójka to Eweliny starszy brat Tomasz ('93) i starsza siostra Magdalena ('96).
  Wesoło nie było, jak na początku 1998 roku Renata Żonkil zorientowała się, że jest w ciąży. Jeszcze mniej wesoło było, gdy dziecka nie oddano do okna życia ani w żadne inne miejsce, bo co ludzie powiedzą? W zasadzie słowa wesoło nie było mogłyby opisywać dzieciństwo Eweliny.
  W klasie zapanował zwykły szmer, gdy pani Rydz prowadziła matematykę.  Mówiła coś o zaznaczaniu na osi liczbowej wypełnionym bądź nie kółkiem. I o nawiasach.
  - Używamy klamry, gdy chodzi tylko o konkretne liczby - wyjaśniała - Zaś nawiasów okrągłych i kanciastych, gdy zbiór jest od do. Koniec tłumaczenia.
  Agata uniosła rękę.
  - Agato.
  - Ja chciałam zap...
  - Niech ci Gosia wytłumaczy - zarządziła nauczycielka. Nagle rękę uniosła Klara.
  - Między każdym punktem na osi jest nieskończoność, prawda? - zapytała zanim dano jej głos.
  - Tak - powiedziała znudzona nauczycielka. Po co dziewczyna zadawała tak oczywiste pytania?
  - To nie mogę na przykład przejść metra, bo najpierw muszę przejść pół metra i 25 centymetrów, i 12,5 centymetrów, i 6, i 3, i półtora i tak w nieskończoność.
  - To jeden z paradoksów.
  - Achilles nigdy nie dogoni żółwia - powiedziała cicho Gundżu. Słyszały ją tylko ostatnie i przedostatnie ławki.
  - W każdym razie - mówiła dalej nauczycielka nie odnotowując nawet, że nowa uczennica się odezwała - przejdziesz ten metr, dopiero niedawno matematyka to wyjaśniła.
  - Ale jak wyjaśniła?
  - Robimy z tego tematu wszystkie zadania z podręcznika - oznajmiła pani Rydz - Tu i w domu.
  - Ale paradoks! - zawołała Klara - I jak to zrobiono?
  - Klaro, potrafisz przejść większe niż metr odległości - powiedział Maciek, jej rywal w dziedzinie matematyki, który właśnie pokazał, że ma wąskie horyzonty. - To po co się zastanawiasz?
  - Bo jako człowiek myślący mam skłonności do filozofowania, nie jak ty, do ku*wy nędzy!
  - Wracaj do zadań - nakazała nauczycielka - Minus dwa punkty z zachowania za wulgarne słownictwo.
  Klara naprawdę chciała mieć bardzo dobre zachowanie by mieć dodatkowe punkty do liceum, ale chyba jej to nie wyjdzie. Zajęła się zadaniami, a jak je skończyła, zostało jej piętnaście minut lekcji na nicnierobienie. Zeszyt dała Łukaszowi, który może był kiepski z matmy, ale dobry z pisania i umiał wszystko przepisać w miarę szybko. Gdy to przepisał, zadzwonił dzwonek. Spakowali się i wyszli na korytarz. Klara podeszła do Gundżu.
  - Wyjaśnij mi to i tego Achillesa - zażądała.
  - To paradoksy Zenona z Elei - oznajmiła dziewczyna, jakby to było oczywiste - Achilles i żółw się ścigają, żółw dostaje fory i Achilles startuje, gdy żółw jest w połowie dystansu. Achilles dwa razy szybszy. Gdy jest w połowie, żółw jest w 3/4 dystansu, gdy on jest w 3/4, to żółwiowi brakuje 1/8 i tak dalej. Można udowodnić, że suma nieskończonej liczby odcinków daje odcinek o skończonej długości, a więc czas potrzebny do pokonania go również jest skończony, a z wykresu wyjdzie, kiedy Achilles minie żółwia.
  Klara zastanowiła się chwilę. Suma nieskończonej liczby odcinków o nieskończenie małej długości daje skończoną długość. Wyglądało, jakby był w tym sens. I jakby Maciek miał rację... Nie, nie miał racji, bo nie miał zdania. Sądził, że po prostu da się przejść ten metr. Gundżu miała rację, bo to wiedziała. I Klara miała rację, bo się dowiedziała, a dowiedziała się, bo jest osobą myślącą. Gundżu pewnie też dowiedziała się, bo myśli, a nie w szkole. Bo osoby myślące zwykle mają rację.
  -Skąd to wiesz? I czemu ona nam tego nie powiedziała? I... - Klara miała tyle pytań, że powiedzenie ich było za trudne. Nie ustaliła, które mają pierwszeństwo.
  - Czytałam - powiedziała lakonicznie (gdyby Klara była Łukaszem, czyli osobą dobrą z przedmiotów humanistycznych, zauważyłaby związek Lakonii i Zenona - Grecja to Grecja) Gundżu i dodała pogardliwie - To  tak ciekawe, że musiałaby coś tłumaczyć, a jest leniwa.
  Pogarda dla lenistwa nauczycielki była aż nazbyt oczywista.
  Klara musiała się jeszcze chwilę zastanowić nad pytaniami w jej głowie. Jakoś je ułożyła i popatrzyła na Gundżu, by zada.
  - Gdzie ją wcięło, kurwa? - powiedziała głośno, aż obejrzało się kilka osób. Niewiele, ale jej zachowanie już przestało dziwić całą resztę.

***

  Spokój, spokój i jeszcze trochę spokoju. Żadnych geniuszy matematycznych. Nie powinna była aż tak błyszczeć wiedzą na tym przedmiocie. Tylko skąd miała wiedzieć, że tu też wszyscy są gorsi od niej?
  Dlatego gdy tylko ta straszna - nosi glany, hałasuje, klnie i ogólnie straszna jest - Klara zaczęła się zastanawiać Gundżu poszła na inne piętro. Nie kojarzyła jeszcze całej swojej klasy, a inni uczniowie zupełnie jej nie znali. Na tym piętrze nie mieli teraz lekcji i nikt z klasy tu nie przyjdzie - nic poza klasami tu nie było.
  Położyła plecak na ziemi i wyjęła książkę. Mimo że zaczęła czytać i tekst był bardzo ciekawy, to ona nie  mogła się skupić. Książka była trochę większa i grubsza od starego Manifestu, który niedawno straciła. Miała też twardą okładkę. Zamknęła książkę i uderzyła w nią głową. Lepiej niż Marks nadawała się do zastępowania muru.
  Na matematyce trzeba było się odezwać głośno. Nie trzeba było uciekać po kilku sekundach rozmowy z Klarą. Rano trzeba było podejść do Asi i powiedzieć jej, co mówiły o niej przyjaciółki. Jakby już samo podejście do kogoś nie było wystarczająco straszne. Chyba wuj Lucjusz miał rację mówiąc, że jest upośledzona społecznie. I ciotka Cerendulam. A także kuzyn Marc. Oraz wszyscy inni. Tak, ona jest upośledzona, nigdy nie będzie normalna. Nigdy nie będzie mieć przyjaciół. Ani rodziny poza swoją nieskończoną liczbą kuzynów.
  - Wszystko w porządku?
  Uderzyła głową w twardą okładkę jeszcze raz i podniosła wzrok. Uczennica chyba z młodszej klasy. Raczej z drugiej niż z pierwszej - wyglądała na trochę bardziej rozgarniętą niż pierwszaki, które były w gimnazjum od niedawna. Białe włosy, niebieskie oczy. Aha, czyli to jest Królowa Śniegu.
  Należałoby odpowiedzieć.
  - Mmm... Tak - odpowiedziała. Nawet nie wiedziała, jak to się stało, że znowu tak łatwo mówiła kłamstwa. W dawnym życiu była zwykle szczera. Rzadko się to opłacało.
  - Nie wyglądasz - powiedziała Królowa Śniegu - Jestem Amelia z drugiej b.
  - Gundżu, trzecia c - odpowiedziała automatycznie - Ja chyba... pomyliłam korytarze. Tak.
  Wstała, wzięła książkę i czarny plecak. Po chwili była już na innym korytarzu. Tu też nie miała teraz lekcji, ale było więcej ludzi. Mniejsza szansa, że ktoś na nią zwróci uwagę.  Tłum zawsze jest dobrą kryjówką. Gundżu w tłoku mogła być prawie niewidzialna. Prawie czyni wielką różnicę, ale zignorujmy ją. I tak się nic na to nie poradzi.

***

  Nikola cieszyła się, że w kole PCK może komuś pomóc przez udział w akcjach. A chciała pomagać ludziom. Więc kolejna akcja powinna być tylko powodem do radości, prawda?
  Nie, nieprawda.
  Naprawdę, zbiórka pieniędzy z Wojtkiem nie była powodem do radości.
  Nikola była osobą trochę roztrzepaną i jadąc na miejsce zbiórki wsiadła do dobrego autobusu, tylko że jadącego w drugą stronę. Z tego powodu pojawiła się oczywiście spóźniona. I bez pary był tylko Wojtek Lem. Większego świra na tym świecie nie ma.
  Gdy tylko się dowiedziała, że musi być z nim, oznajmiła chłopakowi, żeby siedział na dupie, a ona sama się tym zajmie. Wiedziała, że jest on tu tylko dlatego, że mama mu każe.
  - Siedzi się na pośladkach - stwierdził.
  Nie ma to jak sensowna i wiele wnosząca odpowiedź.
  - Czy pośladki nie są częścią dupy? - zapytała.
  - Nie dupa to jest tylnia część tego poniżej pleców i pomiędzy nogami. A przednia nazywa się...
  - Lem, po prostu tu siedź - pokazała na ławkę po lewej stronie. Byli na rynku miasta, a pieniądze zbierali na odnowę któregoś z zabytków. Była właśnie super ważna rocznica, ale Nikola nie potrafiła zapamiętać, czy tradycyjna rocznica osiedlenia się tu jakichś ludzi czy rocznica nadania miastu praw, czy czegoś innego, a równie ważnego. Pamiętała tylko, że co roku próbują uzbierać na odnowę zabytków, a trochę do odnowienia jeszcze było.
  - Ale ławka jest brudna - powiedział Wojtek, po czym kichnął na swoje dłonie. Nie omieszkał poinformować Nikoli, że ma całe ręce brudne i że chyba ma katar, bo smarki są brudne.
  Dziewczyna rozejrzała się zrezygnowana. Wszystkie pary były już poza jej polem widzenia, tylko jakaś dziewczyna z puszką na pieniądze zagadywała przechodnia dość daleko od niej. Sama? Popatrzyła na nią chwilę. Nie skojarzyła jej twarzy, ale za to dostrzegła, że nie jest sama, tylko z Łukaszem, którego w tłumie trudno dostrzec. Z tego, co wiedziała, to mierzył on sto czterdzieści dziewięć i pół centymetra. Co zaś do dziewczyny, to widziała, że się kłócą.
  Zostawiła Jaruzelskiego (nawet okulary miał identyczne, jak go tak nie nazywać? I też był świrem) samego, co było dość niebezpieczne, bo chłopaka należało zwykle chronić przed nim samym.
  Podeszła do wyjątkowo zdenerwowanego Łukasza, który gotów już był zostawić nową koleżankę samą.
  - Nie oddałbyś koleżanki świrowi? - zapytała uśmiechając się słodko.
  - Każdy - chłopak wywrócił oczami - by się zamienił.
  Rzecz była już ustalona. Pozostawało zawołać świra. Tymczasem Łukasz zwrócił się do swojej pary.
  - Pomyśleliśmy, że damy ci kolegę, z którym nie będziesz się kłócić - wskazał na Wojtka - To jest Wojtek, Wojtek, to jest Basia. Bawcie się dobrze.
  Już po chwili Nikola i Łukasz oddalali się od Wojtka i Basi. Uwadze Nikoli nie uszło, że Lem podał koleżance tą dłoń, na którą kichnął. Mina Basi wycierającej dłoń w chusteczkę była warta zapamiętania.
  - Dwoje świrów razem - powiedział Łukasz - Dogadają się.
  - O co chodziło? - zapytała.
  - Więc, najpierw ja dostałem puszkę, ale ona chciała ją trzymać i ja bym jej dał, ale prośbę sformułowała tak: Weź, daj mi tę puszkę, bo żeby coś do niej wrzucić, gdy ty ją będziesz trzymał, to by ludzie musieli kucać...
  To jak Łukasz nie lubił wytykania mu niskiego wzrostu było powszechnie znane.
  - Więc rzuciłem jej w twarz tą puszką...
  Rzucił w kogoś metalową puszką z ostrymi krawędziami i dosyć ciężką. Nie ma to jak logika.
  - ...i ona jej nie złapała, a gdy puszka upadła na ziemię, to się denko i ta górna część odpadły, więc ją złożyłem, a ona powiedziała, że widać po mnie, że ja jestem z dwunastki, bo tam same takie debile. Zapytałem ją, z której jest szkoły, a ta, kurwa, na to, że z dziesiątki, rozumiesz?
  - Rozumiem już, czemu jest taką idiotką, że dała go sobie wcisnąć - powiedziała Nikola. Gimnazja numer dziesięć i dwanaście od zawsze ze sobą rywalizowały. Jeszcze kiedyś była w to uwikłana jedenastka, ale ją zamknęli.Gimnazjum numer jedenaście nawet nie próbowało rywalizować, bo było za kiepskie, jego uwikłanie polegało na tym, że uczniowie dwunastki mówili, że w dziesiątce uczą się ci, którzy nie dostali się do jedenastki, a ci z dziesiątki na odwrót.
  - I potem sobie wrzucaliśmy, a potem ona mnie spoliczkowała, ja jej oddałem, ale jakaś baba mnie opieprzyła, że kobiet się nie bije, potem ona mnie wyśmiała, że nie jestem dżentelmenem, to jej powiedziałem, że przy ku*wach jak ona to się nie opłaca i wtedy mnie wyzwoliłaś. Masz moją dozgonną wdzięczność.
  - Pozbyłam się Wojtka - stwierdziła Nikola - Jesteśmy kwita. Czy chce pan wesprzeć odno...
  - Nie - powiedział gburowaty mężczyzna. Podeszli do następnej grupki przechodniów.
  - Jakoś mi znajomo wyglądał - powiedział zamyślony Łukasz - Czy chcą panie wesprzeć odnowę kamienicy pod św. Mikołajem, o tam?
  Wskazał zapuszczony budynek za plecami grupki kobiet. Gdzieś na nim był święty Mikołaj, ale nikt nie wiedział, gdzie.
  Kobiety popatrzyły na kamienicę i Łukasz z Nikolą zebrali dwadzieścia złotych.
  - Wiem, co to był za facet - powiedział chłopak wyraźnie zdegustowany, gdy podchodzili do jakiejś kobiety z dzieckiem.
  - Dajesz.
  - Chyba mój ojciec. Głowy nie dam. Ale raczej on niż nie on.
  Nikola zamrugała zdziwiona.
  - Po pierwsze, jak można nie rozpoznać swojego ojca? - zapytała - A po drugie, on przecież jest wysoki.
  - Dziękuję ci - powiedział Łukasz sceptycznie - Mam aż 150 cm, co się czepiasz. Nie jest aż tak źle.
  - Mam 166 cm, jestem olbrzymem - mruknęła Nikola - A to 150 to z włosami czy bez? I idziesz na dyskotekę?
  - Ja wątpię, by wystarczająco dużo ludzi przyprowadziło rodziców - stwierdził równie sceptycznie.
  Zaczepili jakąś parę, zgarnęli pięć złotych i chłopak mówił dalej.
  - Jak znajdą tylu frajerów, to może mi się zachce przyjść. Zależy, co zrobi Klara... i Piotrek.
  Nie, Klara i to, co zrobi, wcale nie było ważniejsze od Piotrka. Ta dziwna część mózgu kłamała mówiąc, że jak Piotrek przyjdzie, a Klara nie, to on będzie siedział w domu albo pod blokiem Klary. I wcale fakt, że bycie niskim denerwowało go coraz bardziej nie łączył się z tym, że Klara ma ponad metr osiemdziesiąt.
  - Zresztą, wątpię, by do tego wszystkiego doszło, bo Kasia i Ewa się pokłóciły z Irką - stwierdził, jak zwykle będąc zorientowanym, co się dzieje w szkole - A Irce zależy na dyskotece, zresztą po jej stronie stanęła Raj, a to był jej pomysł. Wiesz, Kasia i Ewka są wiceprzewodniczącymi samorządu i mogą zablokować pomysł. A że to Ewa zapisuje nazwiska rodziców frajerów, poza naszą klasą, to może się nagle okazać, że nie zbierzemy ich wystarczająco. W końcu wina za nietrafiony pomysł zejdzie na Julię, a Ewa z nią zawsze rywalizowała.
  Nikola nagle się ucieszyła, że ma pod ręką najlepiej poinformowanego człowieka w szkole. Łukasz zwykle miał sprawdzone informacje. Nikt nie wnikał, skąd je bierze, bo w jego przypadku realne byłoby nawet umieszczenie podsłuchów w całej szkole, popularniejszych wśród gimnazjalistów miejscach w mieście i domach ludzi objętych szczególną opieką, czyli całej szkolnej elity.
  Jakiś turysta z przewodnikiem w ręce odmówił wrzucenia im pieniędzy, ale zapytał o drogę, którą Łukasz mu wskazał. Gdy mężczyzna się oddalił we wskazanym kierunku Nikola popatrzyła w przeciwną stronę.
  - To jest tam.
  - Za bóg zapłać przejdzie trzy razy dłuższą drogę - powiedział Łukasz, jakby to tłumaczyło wszystko - Też to widzisz?
  Pokazywał mały punkt lecący ponad ludźmi na rynku. Przedmiot leciał w górę, aż uderzył w witraż gotyckiego kościoła św. Piotra. Przez twarz świętego przedmiot dostał się do środka. Nie ma to jak widzieć zniszczenie gotyckiego witraża... Chwila. Kościół był gotycki, a witraże były jakieś późniejsze. Czyli nie po raz pierwszy zniszczono witraże.
  Z małego zbiorowiska ludzi pod kościołem wybiegł Lem i zniknął w jednej z uliczek odchodzących od rynku.
  - Mam wrażenie, że jakkolwiek się to stało, miał z tym związek - powiedziała Nikola.
  - Też tak myślę - powiedział Łukasz śmiejąc się - Powinniśmy byli ostrzec dziewczynę. Już raz coś się stało z witrażami w tym kościele, oczywiste było, że jak ma się coś z nimi stać drugi raz, to zrobi to Jaruzel.
  Podeszli do małego tłumku. Znaleźli w nim Basię, nieco przerażoną rozwojem sytuacji. Zauważyła ich i zmarszczyła brwi.
  - Ja pierdolę - powiedziała na powitanie - Tacy to chyba tylko w dwunastce, jak mogliście mnie nie ostrzec...
  - Przestań bredzić i powiedz nam, co się stało - zażądał konkretnie Łukasz.
  - Potknął się o yorka, który go zaczął gonić, on zaczął biec, rzucił puszkę za siebie, a resztę widzieliście.
  Zaśmiali się oboje.
  - Tego to nawet po nim bym się nie spodziewała - powiedziała Nikola - Bo zwykle myślę, że ludzie myślą - chociaż czasami - i że Wojtka to nie ominęło.
  - Ja już przestałem wierzyć w jego myślenie - stwierdził Łukasz - I jak... można wleźć w yorka? Oraz jakim cudem jebanym on dorzucił puszkę do witrażu? A tak, w ogóle, to jest to zabytkowe i będzie chrzan, ja się zmywam.
  Po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę. Nikola, która mieszkała niedaleko Łukasza, pobiegła za nim, bo nie chciała wracać do domu sama (albo, co gorsza, z Basią z dziesiątki, nie dość, że ona jest okropna, to jeszcze by ją ktoś zobaczył w towarzystwie uczennicy wrogiej szkoły), a w dodatku Łukasz potrafił wsiąść do dobrego autobusu. Tyle, że zamierzał iść do domu z buta, jak się okazało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz